Na skróty:

Przejdź bezpośrednio do treści (Alt 1) Przejdź bezpośrednio do menu głownego (Alt 2)

Framing polityczny
„Postawiłabym na patriotyzm“

Elisabeth Wehling przemawia na kongresie re:publica
Elisabeth Wehling przemawia na kongresie re:publica | Foto: Martin Kraft, CC BY-SA 3.0

Elisabeth Wehling z uniwersytetu w Berkeley bada, jak słowa kształtują nasz obraz rzeczywistości. Rozmawiamy o manipulacjach językowych Donalda Trumpa, o tym, dlaczego książka „Fire and Fury“ działa na jego korzyść, o wpływie domu rodzinnego na nasze przekonania polityczne oraz o tym, jak można przezwyciężyć podziały w amerykańskim społeczeństwie.

Jak ludzie podejmują decyzje polityczne?

Zacznę od tego, jak ich nie podejmują. Zarówno ci, którzy aktywnie kształtują życie polityczne, jak i jego obserwatorzy oraz zwykli obywatele głęboko wierzą w mit głoszący, że wszyscy kierujemy się własnym interesem materialnym. Zgodnie z nim gdy ktoś mówi, że powinniśmy płacić mniej podatków, to poprą go bogacze. A gdy zapowiada, że będzie się angażował na rzecz praw kobiet, to jako kobieta automatycznie będę zaliczać się do jego elektoratu. Tylko że tu działają zupełnie inne mechanizmy. Jeśli przyjmujemy powyższą hipotezę, zawsze będziemy rozczarowani. W decyzjach dotyczących polityki ludzie nie ważą bowiem racjonalnie wszystkich za i przeciw, lecz decydują zgodnie z tym, jak ich mózg ocenia otaczający świat.

Co to znaczy?

Nie postrzegamy świata w sposób obiektywny, lecz poprzez ramy interpretacyjne, tak zwane „frames“. To mechanizmy oceniające, których uczymy się przez całe życie, często już we wczesnym dzieciństwie. Owe mechanizmy zawsze wiążą się z odczuciami i określonymi stanami fizycznymi. Na przykład: odczucie brudu jest negatywne już u niemowlaka. Gdy dziecko ma pełną pieluchę lub ubrudzi się jedzeniem, wywołuje to w nim odczucia negatywne, np. swędzącą skórę. Mózg dziecka symultanicznie kojarzy fizyczny brud i negatywne emocje. Poprzez tego rodzaju doświadczenia – w badaniach nazywamy je „scenami prymarnymi“ – uczymy się określonych wzorców kognitywnych. Korzystamy z nich później, gdy myślimy o tym, co jest dobre, a co złe. To dlatego mówimy, że ktoś ma „brudne myśli” lub „umywa od czegoś ręce”.

Bardzo często, gdy myślimy o polityce, odwołujemy się automatycznie do wyobrażeń związanych z rodziną.

Ale co to ma wspólnego z polityką?

Decyzje polityczne to decyzje moralne. Oceniamy, czy dana propozycja jest w naszych oczach dobra czy zła. Lecz dobro i zło to kategorie abstrakcyjne. By móc się nad nimi zastanawiać, korzystamy więc z wzorów kognitywnych, których nauczyliśmy się w związku z pozytywnymi lub negatywnymi emocjami. W tym kontekście najbardziej frapujący jest fakt, że skoro wszyscy mamy mniej więcej podobne doświadczenia prymarne, to powinniśmy podejmować podobne decyzje polityczne. Ale tak wcale nie jest! Jak to się dzieje, że jeden człowiek głęboko wierzy w postęp, a drugi jest zatwardziałym konserwatystą?

No właśnie, jak to się dzieje?

Po pierwsze, dzisiaj już wiemy, że przynajmniej częściowo wiąże się to z genetyką. Rozmaicie reagujemy na doświadczenia i mamy różne predyspozycje do wyrażania na przykład agresji czy empatii. Po drugie, im dłużej żyjemy, tym więcej nabywamy wiedzy na temat doświadczeń prymarnych. Przede wszystkim uczymy się funkcjonowania w grupie społecznej, a także tego, jak powinny zachowywać się autorytety. Pierwszym i najbardziej bezpośrednim doświadczeniem jest oczywiście doświadczenie życia w rodzinie. Bardzo często, gdy myślimy o polityce, odwołujemy się automatycznie do wyobrażeń związanych z rodziną.

Wyobrażamy sobie życie polityczne na wzór życia rodzinnego?

Model wspólnego życia, jaki został przyjęty i zaakceptowany w danej rodzinie, wiele mówi o przekonaniach politycznych jej członków. Gdy spytam Państwa, czy dzieciom potrzebne jest surowe wychowanie czy raczej empatia, Państwa odpowiedź wiele mi powie na temat Państwa przekonań politycznych. Lewicowiec odpowie pewnie: empatia. Wiąże się to z przekonaniem, że członkowie grupy powinni obcować ze sobą kierując się troską o wzajemny dobrostan. To w lewicowej optyce pożądany model życia w grupie. Jeśli przekonania danej osoby są bardziej prawicowe, odpowie raczej: tylko surowe wychowanie sprawi, że dziecko osiągnie coś w życiu. I doda: ludzie nie są dobrzy z natury, trzeba ich wychować, a surowość jest wyrazem miłości. Przekładając to na język polityki, oznacza to: nie możemy przesadzać z pomocą socjalną, ponieważ gdy człowiek tylko dostaje, nie dając nic w zamian, staje się „miękki”. Zbyt wiele życzliwości wobec uchodźców wcale nie sprawi, że będą sobie lepiej radzić.

Może jest też odwrotnie: to, jak myślimy o polityce, wpływa na nasze myślenie o wychowaniu.

To również badaliśmy w Berkeley. Badanie pokazało, że ludzie poproszeni o zastanowienie się nad swoimi ideałami życia rodzinnego, polaryzują się politycznie. Ich wypowiedzi są albo mocno konserwatywne, albo radykalnie progresywne, natomiast kurczy się centrum. W drugą stronę takiej zależności nie ma. Jeśli przypomnimy ludziom hasłowo o ich pozycjach politycznych – aktywując wyobrażenia „leniwych nierobów żyjących tylko z zasiłków“ lub „poważnych problemów zanieczyszczenia środowiska“ – nie ma to wpływu na ich wizje rodziny. Oznacza to, że w tym przypadku funkcjonuje tylko przeniesienie wzorca z poziomu konkretnego na abstrakcyjny. Ale nie odwrotnie. Nadajemy sens abstraktom na podstawie swojego bezpośredniego doświadczenia otaczającego świata.

Skoro ludzie nie podejmują racjonalnych decyzji, jak w takim razie przekonać ich politycznie? Jak wygrać wybory?

Przekonująca polityka apeluje do wartości. Wiemy, że osoby wyznające rozmaite ideologie różnie reagują na określone metafory moralne. Na przykład metafora „czystości” jest niezwykle ważna dla konserwatystów, lecz nie dla postępowców. Politykiem, który zdaje sobie z tego sprawę i doskonale operuje metaforami, jest Donald Trump. Właśnie ukazała się nowa książka o Trumpie, Ogień i furia. Trump twierdzi, że to sukces.

Dlaczego?

Zaraz to wytłumaczę. Ale jeszcze kilka słów uzupełnienia. Konserwatyści mają, jak już mówiłam, silną potrzebę metaforycznej czystości. Ich mózg czulej reaguje na wszystko, co wiąże się z czystością i brudem. Dobrze pokazują to eksperymenty. Gdy daje się badanym ankietę do wypełnienia i w tym samym czasie wpuszcza do sali zapach zepsutej ryby, ich wypowiedzi plasują się zdecydowanie bliżej ideologii prawicowej. Trump i jego sztab od samego początku kampanii wyborczej używają metafory czystości w odniesieniu do kwestii moralnych: wszystko, co jest nie po myśli prezydenta USA, otrzymuje etykietę „disgusting“. Co powiedziała jego rzeczniczka Huckabee Sanders, spytana, jak ocenia Ogień i furię? Nie powiedziała, że książka jest „zła“ – nazwała ją „disgusting“, obrzydliwą. To nieprzypadkowy dobór słów, użytych z całą świadomością faktu, że trafią do opinii publicznej na całym świecie.

Gdy daje się badanym ankietę do wypełnienia i w tym samym czasie wpuszcza do sali zapach zepsutej ryby, ich wypowiedzi plasują się zdecydowanie bliżej ideologii prawicowej.


Tytuł „Ogień i furia“ to właściwie komplement.

Dokładnie tak. Budzi skojarzenia z siłą i patriotyzmem.

Pani również jest przekonana, że ta książka to sukces?

Zamieszanie medialne wokół książki Trumpa działa na jego korzyść. Doskonale wpasowuje się w jego sprawdzoną taktykę: zawsze, gdy zapadają decyzje polityczne w ważnych kwestiach, które mogłyby wzbudzić protesty, Trump wyciąga z rękawa kolejny skandal w rodzaju pyskówki na Twitterze. Tym razem chodziło o reformę podatkową. Została uchwalona w środku nocy, niektóre uzupełnienia dopisywano ręcznie. To dotkliwy cios dla amerykańskiej demokracji oraz dla społeczeństwa USA, ponieważ reforma służy tylko najbogatszym, straci na niej większość obywateli. Lecz niemal cała uwaga mediów, zamiast skierować się na reformę, skupia się na książce. Wystarczy przyjrzeć się pierwszym stronom gazet. To doskonały manewr maskujący. Kolejny przykład to system wizowy, który Trump nazywa teraz krótko „lottery“ i dodaje - co jest nieprawdą - że inne kraje wysyłają do USA swoje najgorsze indywidua, chcąc się ich pozbyć, a Ameryka wybiera z ich grona „na ślepo” nowych obywateli metodą loterii wizowej. Mocna, lecz nietrafna metafora.

Wygląda na to, że ludzie o przekonaniach konserwatywnych opanowali polityczny „framing” o wiele lepiej niż postępowcy. Z czego to wynika?

Tak, konserwatyści często korzystają z bardziej spójnych narracji. Z jednej strony wynika to stąd, że ich komunikaty mają bardziej przejrzystą strukturę. Konserwatyści wolą z reguły zorganizowaną komunikację i strukturę hierarchiczną, podczas gdy progresywiści uważają raczej, że każdy z nas jest inny i dlatego może mówić i pisać to, co myśli. W ten sposób trudno sprzedać markę polityczną i koherentny obraz świata. Poza tym progresywiści często mniej inwestują finansowo w swoją komunikację.

My dostrzegamy tu jeszcze jeden powód. Niechęć do tego, by przyjrzeć się mechanizmom rządzącym ludzkim zachowaniem, widoczną szczególnie w krajach niemieckojęzycznych o tradycji oświeceniowej. Jesteśmy trwożliwie przywiązani do imperatywu przekonywania trzeźwymi, suchymi faktami.

Tak rzeczywiście jest, i to jest problem. Jeśli nie rozumiemy rezultatów badań kognitywistyki, jeśli nie przyjmujemy do wiadomości, że większość decyzji politycznych dokonuje się automatycznie i dlatego ważne jest, by świadomie używać języka, tracimy czas. Wiele osób mówi mi, że doskonale wiedzą, co podświadomie myślą. To oczywiście bardzo zabawne, bo żaden człowiek nie może ad hoc zdać relacji z tego, co dzieje się w jego podświadomości. Bo jeśli wie, oznacza to, że już to sobie uświadomił, a zatem proces, o którym mowa, nie przebiega w sposób nieświadomy.

Każdy, kto pojmuje komunikację polityczną wyłącznie jako reklamę, powinien zastanowić się nad swoim rozumieniem demokracji.


Nasze postrzeganie sceny politycznej jest zbieżne z tym, co pisał psycholog  Jonathan Haidt: lewica bez przerwy mówi o sprawiedliwości i solidaryzmie, nie dostrzegając prawie żadnych innych wartości. Repertuar konserwatystów jest bardziej urozmaicony.

W świecie naukowym brak konsensusu odnośnie badań Jonathana Haidta. Jego teoria „moral foundation“ dość redukcjonistycznie zapatruje się na kwestię ideologii. Inne pozycje badawcze, na przykład nasza, korzystają z modeli, które są o wiele bardziej zróżnicowane i każdorazowo obejmują do trzydziestu istotnych „frames”, czyli wzorców myślenia. Założenie, że jedna grupa polityczna myśli tylko w sposób zawężony i orientuje się według dwóch centralnych wartości, podczas gdy inna odwołuje się do bądź co bądź pięciu parametrów moralnych, jest dość ryzykowna.

Czy powiedziałaby Pani, że obie te grupy mają znacznie większy repertuar wartości?

Tak, oczywiście. Weźmy na przykład kwestię troski o długotrwały dobrostan własnej grupy, tak zwanej „ingroup”, którą Haidt stwierdza u konserwatystów. Gdy przyjrzymy się tematowi ochrony konsumenta – na przykład kwestię dodatkowych informacji na opakowaniach produktów spożywczych lub krytykę przemysłu agrarnego, czyli tematy związane ze wspólnotą, z troską o „ingroup” - okazuje się, że to tradycyjnie tematy lewicowe. Wiele zależy też od tego, kto zadaje pytania. Na przykład, gdy chcą Państwo badać lojalność grupową – czy Państwa pytania będą koncentrowały się na paleniu flagi amerykańskiej czy raczej na tym, czy należy chronić wspólnotę tak, by nie działa jej się krzywda, na przykład drogą wprowadzania określonych regulacji?

Nie podoba się Pani praktyka świadomego apelowania do wartości, którym się samemu nie hołduje.

Oczywiście, że nie. Uczciwy polityk nie sprzedaje politycznego pakietu, lecz wykłada na stół całą swoją tożsamość polityczną. To myśl leżąca u podstaw systemu demokratycznego. Każdy, kto pojmuje komunikację polityczną wyłącznie jako reklamę, powinien zastanowić się nad swoim rozumieniem demokracji.

Wracając do konkretnego przykładu USA: jak powinni postępować politycy i polityczki, by przezwyciężać obecne podziały w społeczeństwie?

Polaryzacja amerykańskiego społeczeństwa nie jest niczym nowym, dokonuje się już od dziesięcioleci. Pozycje obu obozów coraz bardziej się radykalizują, a centrum kurczy się. Jak przezwyciężyć ten podział? Uważam, że wszystko zależy od tego, czy i w jaki sposób umiarkowanym konserwatystom i postępowcom uda się ponownie stworzyć poczucie wspólnoty. Powrócić do idei, że wzajemnie się o siebie troszczymy. Obecnie brak w USA zrozumienia dla pojęcia „my“, czyli przekonania, że obywatele powinni czuć się za siebe wzajemnie odpowiedzialni. Brak przekonania, że opieka zdrowotna, edukacja i podstawowa ochrona życia i dobrostanu to podstawowe prawa wszystkich obywateli i obywatelek.

Gdyby miałaby Pani polecić Stanom Zjednoczonym odpowiednią kampanię, do jakich wartości by się odwoływała?

Postawiłabym na patriotyzm, rozumiany jako troska o siebie nawzajem i organizowanie życia dla siebie nawzajem i ze sobą, wspólnie. To przekonanie, które jest wspólne dla wielu ludzi, zarówno o przekonaniach lewicowych, umiarkowanych, jak i konserwatywnych.

A jak wyglądałaby taka kampania?

Troszczenie się o siebie nawzajem oznacza opiekę zdrowotną dla wszystkich, policyjną ochronę, ochronę praw konsumenta i ochronę środowiska rozumianą jako troska o utrzymanie egzystencjalnego podłoża. Oznacza również edukację dla wszystkich i zgodę co do tego, że nauczycielom nie wolno bić dzieci. W niektórych stanach kary fizyczne w szkole wciąż jeszcze są dozwolone. Krótko mówiąc, chodzi o to, by chronić obywatela, zapewnić, by nie działa mu się cielesna ani psychiczna krzywda. Patriotyzm byłby centralnym hasłem mojej kampanii, ponieważ nadaje sens i stanowi wspólny mianownik wielu ideologii. Łączy ludzi.

Dlaczego nie udaje się przeprowadzić takiej kampanii?

Z powodów, o których mówiliśmy wcześniej: brak jednolitej komunikacji, zbytnie przywiązanie do tradycyjnej idei oświeceniowej o sile racjonalnych argumentów i poczucie, że nie godzi się mówić o wartościach. Dobrym przykładem jest Hillary Clinton, która chce mówić tylko o „policies“. Hillary Clinton źle się czuje, gdy musi odwołać się do określonych wartości zamiast mówić o programach. To widać nawet po jej wyrazie twarzy. Nie bez powodu wypożyczyła sobie slogan Michelle Obamy „When they go low, we go high“ – nie udało jej się stworzyć własnego hasła o podobnym ładunku moralnym i ideologicznym.

Panuje poczucie, że nie godzi się mówić o wartościach.


Powróćmy jeszcze do „frames”, ram interpretacyjnych, których używają między innymi politycy. Czy mogłaby Pani podać jakieś aktualne przykłady z życia politycznego?

Może zwrócili Państwo uwagę, że Trump podpisał ostatnio memorandum zalecające, by departament rolnictwa nie używał określenia „zmiany klimatyczne”, lecz mówił o „ekstremalnych warunkach pogodowych”. „Ekstremalne warunki pogodowe” to sformułowanie pragmatyczne. Chodzi o to, czy dzisiaj będzie padało, czy będzie cieplej czy zimniej i itd. Jeśli mówię o „warunkach pogodowych”, szybko zapominam o tym, że trwa proces zwany „zmianami klimatycznymi”. Sformułowanie „ekstremalne warunki pogodowe“ słychać ostatnio coraz częściej, również w Europie. Innym przykładem jest wymieniony już „visa lottery system“, przez Trumpa zwany po prostu „loterią“. Chodzi o odwrócenie uwagi od wizy, o którą się wnioskuje, i zastąpienie jej ramą „gry losowej“. To, że Trump oświadcza, że inne kraje pozbywają się swoich najgorszych jednostek, które „wrzucają“ do „loterii”, a USA „na ślepo” wyciąga losy, sprawia, że zaczynamy dopatrywać się w systemie wizowym USA dowodu na brak kontroli. To pokazuje też, że w obrębie „frame“ liczy się każde słowo – oraz jak przemyślana i nastawiona na cel jest komunikacja Trumpa.

Nie ukrywa Pani swoich przekonań lewicowych. Czy badacze przywiązani do określonej ideologii w ogóle mogą obiektywnie osądzać „frames” i kampanie polityczne?

Mam przekonania progresywne, szczególnie w odniesieniu do USA, gdzie mieszkam od dziesięciu lat. Każdy człowiek, niezależnie od tego, czy bierze udział w wyborach, ma przekonania polityczne i hołduje określonym wartościom. Udawanie, że nie optuje się za żadnym określonym modelem współżycia społecznego i politycznego, byłoby raczej przeszkodą dla rzetelnego uprawiania nauki. Dobra znajomość samego siebie jest jedną z naczelnych zasad naukowca badającego ideologie, podobnie jak w przypadku wszystkich innych zawodów o społecznym znaczeniu.
 
Lingwistka i kognitywistka Elisabeth Wehling prowadzi badania nad językiem, myśleniem i ideologiami politycznymi na University of California w Berkeley. W 2016 roku ukazała się jej książka „Politisches Framing“. Elisabeth Wehling urodziła się w 1981 roku i dorastała w Hamburgu.
  Tekst: Republik
14.01.2018