Richard David Precht
Kochać – nienawidzić – zjadać

Zoo
© Pexels

Jak powinniśmy traktować zwierzęta? Kochamy je i nienawidzimy, rozpieszczamy i zjadamy. Ale czy takie postępowanie jest słuszne i moralnie uzasadnione? W obliczu hodowli przemysłowej, testów na zwierzętach i wymierania gatunków na nieznaną do tej pory skalę, musimy na nowo przemyśleć nasz stosunek do zwierząt. Co daje nam prawo do ich wykorzystywania i zadawania im cierpienia? I co możemy zrobić w obliczu niepohamowanej eksploatacji zwierząt i środowiska?

To zagadnienia, które Richard David Precht porusza m.in. w swojej książce "Tiere denken. Vom Recht der Tiere und Grenzen des Menschen", skłaniając czytelników do przemyślenia na nowo swego stosunku wobec zwierząt i zachęcając do zmiany zachowania. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Wilhelm Goldmann Verlag publikujemy fragment książki w przekładzie Artura Kożucha. Oryginał można wypożyczyć w bibliotekach w Goethe-Institut w Warszawie i w Goethe-Institut w Krakowie. Pozostałe publikacje autora można wypożyczyć w Onleihe.


(...)
Zwierzęta nie mają przypisanej z natury funkcji, nie rodzą się po to, by je zarzynać, wypędzać, tropić, truć, tresować, straszyć, pieścić czy podziwiać. Nasza miłość do tych stworzeń nie obejmuje jednak wszystkich zwierząt, choć tak bardzo się nią szczycimy. Często się słyszy, że kto dobrze traktuje zwierzęta, jest też dobry dla ludzi. Kto nienawidzi zwierząt ogólnie lub czuje niechęć zwłaszcza do zwierząt domowych, dowodzi – jak się potocznie mówi – że jego stosunek do przyrody jest zaburzony. Fundacje na rzecz środowiska naturalnego i towarzystwa ochrony przyrody cieszą się dużą akceptacją społeczną. W powszechnej opinii używanie do połowu sieci dryfujących powinno zostać zakazane, podobnie jak zabijanie ptaków śpiewających we Włoszech; zupa żółwiowa zaś to posiłek odpowiedni wyłącznie dla zboczeńców. Książki o kotach, psach i koniach to złoty interes; filmy o zwierzętach mają ogromną widownię; ogrody zoologiczne w dużych niemieckich miastach co roku przyciągają więcej chętnych niż koncerty, spektakle teatralne, kursy dokształcające i imprezy sportowe razem wzięte. Ale co w gruncie rzeczy kochamy w zwierzętach?

"Tiere denken" Buchcover © © Penguin Random House Verlagsgruppe GmbH  "Tiere denken" Buchcover © Penguin Random House Verlagsgruppe GmbH
Mieszkaniec Europy Zachodniej lub Stanów Zjednoczonych, który określa się jako miłośnik zwierząt, o żukach, hienach, szczurach czy jeżowcach myśli wyłącznie w skrajnie rzadkich sytuacjach. W niemieckich domostwach żyje zbiorowisko ponad dwudziestu milionów zwierząt domowych, nie licząc drobiazgu, na przykład rybek ozdobnych. Ale Niemcy nie przepadają za sępami, rybikami, karaluchami czy tasiemcami. „Miłość do zwierząt” to uczucie ograniczone, skierowane do wybranego kręgu gatunków. Co więcej, gdy natura wykazuje twórczą powściągliwość, człowiek chętnie spieszy jej z pomocą: hoduje welony i koty perskie, okalecza psie pyski, zmieniając je w śliczne mopsie mordki, i wyczarowuje u gołębi ekstrawaganckie upierzenie.
Zdaniem psychologa Jürgena Körnera bliskość zwierząt „jest ekscytująca właśnie dlatego, że wyczuwamy ich odmienność i obcość, a zarazem przypuszczamy, że uda nam się rozpoznać w nich cząstkę samych siebie” [1]. Takie zwierciadło ludzkiej natury potrzebuje odpowiednich płaszczyzn projekcji, na które karaluch, komar czy szkarłupień nadają się znacznie gorzej niż pies czy kot. Körner twierdzi dalej, że miłość do zwierząt jawi się jako tęsknota za wspólnymi korzeniami człowieka i innych istot żywych. Im bardziej wyobcowujemy się ze swojej animalistycznej natury, tym bardziej pragniemy, aby na powrót odnaleźć ją w zwierzęciu: „Obydwa bieguny: chęć odkrycia czegoś znanego w tym, co całkiem obce, i czegoś obcego w tym, co znane – to zasadnicza motywacja naszej miłości do zwierząt” [2].
(...)
Na większość zwierząt nie zwracamy żadnej uwagi, a gatunki, które nie są nam całkiem obojętne, postrzegamy jako źródło pozytywnych przeżyć albo zagrożenia. Przestrzeń ludzkiej kultury zapełniają więc zwierzęta dobre i złe: Lassie, Snoopie, Miluś, Idefiks i wilkołaki, potwór z Loch Ness, Fafnir i Godzilla, czarne koty przynoszące pecha, Garfield i kot Fritz, King Kong i małpka Fips, ptak Ruk i mewa Jonatan.
Najbardziej preferowane są tak zwane zwierzęta domowe. (...) Jako „kompani” i „przyjaciele” człowieka pełnią kilka funkcji – na przykład wychowawców lub terapeutów, ponieważ „uczą” dzieci odpowiedzialności, regularnego dostarczania karmy oraz czyszczenia klatki czy kuwety. Szczególną sympatię zaskarbia sobie pies, także dlatego, że towarzyszy człowiekowi przy aktywności fizycznej – na wyścigach psów czy podczas podchodzenia zwierzyny. I właśnie za swój udział w usankcjonowanym społecznie spektaklu śmierci, którą zadają zwierzętom postacie w lodenowych płaszczach i w kapeluszach myśliwskich z kępą sierści kozicy, pies jest nadzwyczaj ceniony.
Przy tym wszystkim zwierzęta łatwo stają się obiektem, na które przenosimy przeróżne ludzkie fantazje. Najbardziej rozpowszechnionym i obiegowym sposobem mówienia o nich jest uczłowieczanie, czy to w opisie osobistych przeżyć i „emocjonalnych związków” z nimi, czy też ukazywaniu ich w mediach. Dużym wzięciem cieszą się wzruszające historyjki i scenki, które w humorystyczny sposób przedstawiają tę jakże zabawną przyrodę. Wciąż jeszcze powstają filmy o zwierzętach, w których bez cienia żenady podkłada się pod obraz drepczących chrząszczy odgłosy silnika. I prawie co dzień można obejrzeć w telewizji wciąż lubiane, urocze antropomorfizacje, które towarzyszą temu gatunkowi filmowemu od czasu Żyjącej pustyni Walta Disneya.
Te zwierzęta, które nie zdołają się zmieścić w uniwersum naszej miłości, świetnie nadają się na potwory. {Krwiożercze} rekiny, zabójcze mrówki, ośmiornice i aligatory, wespół z Rosjanami, Chińczykami, nazistami, Klingonami i innymi przerażającymi postaciami tydzień za tygodniem sieją strach w niemieckich salonach i pokojach dziecięcych. Chociaż pod naszą szerokością geograficzną realne zagrożenie stwarzają co najwyżej takie demoniczne żyjątka, jak kleszcze czy tasiemiec bąblowcowy, światły Europejczyk czuje dodatkowo odrazę do węży, pająków, szczurów, myszy i gołębi oraz lęka się i trwoży wraz z pogromcą, który strzelając z pejcza, zmusza tuzin zdegenerowanych dzikich kotów do wykonywania sprzecznych z ich naturą sztuczek cyrkowych.

Film dokumentalny, bardziej niż cokolwiek innego, zaspokaja ludzką tęsknotę za egzotycznymi zwierzętami i dziewiczą przyrodą. Odwrotnie proporcjonalny stosunek liczby filmów przyrodniczych i obszarów istniejących lasów deszczowych, wilgotnych sawann i biotopów morskich nie jest dziełem przypadku. Im mniej nienaruszonej przyrody pozostaje na naszej planecie, tym większa staje się potrzeba oglądania bujnych lasów tropikalnych i przesyconych światłem oceanów, w których aż się roi od fascynującej fauny. Tak więc pod niemieckie strzechy trafiają kolorowe i różnorodne obrazy z całego świata, fantastycznie sfilmowane i zrealizowane w pierwszorzędnej jakości technicznej. Nigdy wcześniej ostatnie ostoje dziko żyjących zwierząt nie były tak zagrożone i nigdy wcześniej ich ostatnich żyjących mieszkańców nie oglądano z tak bliska i z takimi szczegółami. Rozkopane nory w ziemi, mikrokamery w budkach dla ptaków, ogromne teleobiektywy i animacje komputerowe odsłaniają najbardziej ukryte przed ludzkim okiem tajemnice natury.
Wrażliwe na problemy współczesności filmy przyrodnicze oscylują między grożeniem palcem a koniecznością dostarczenia rozrywki. Ale nawet najbardziej moralizatorski dokument musi też relaksować widzów przed telewizorami. A popularność materiału na temat egzotycznych zwierząt zależy od tego, czy zdoła on nas przenieść w odległe krainy i oderwać od codziennych problemów. Towarzyszymy więc pingwinom w marszu przez Antarktydę albo lecimy wraz ptakami wędrownymi dookoła świata. Telewizyjny film przyrodniczy to bastion dobra–piękna–prawdy, utraconej autentyczności. Obrazy przyrody bardziej realistycznie niż programy informacyjne wywołują w nas wrażenie, że bezpośrednio doświadczamy prawdziwego, nieudawanego życia.

zwierzę liże rękę © © Pexels zwierzę liże rękę © Pexels


Przyjemność z oglądania tych produkcji czerpiemy pomimo – a może z powodu – dwojakiego okrucieństwa: polowań, zabijania i umierania, które mają miejsce w świecie zwierząt oraz w relacjach człowieka ze zwierzętami. Sceny łowów u podnóża Kilimandżaro, ulubiony motyw wszystkich filmów przyrodniczych, są ze wszech miar ciekawsze niż jakikolwiek film oświatowy i biją na głowę każdą relację z życia erotycznego zaskrońców. A nad całą tą grozą unosi się nietknięta absolutna harmonia. Pelikany i krokodyle żałośnie dogorywają w wyschniętych bajorach, bawolice beczą za swoimi dopiero co zabitymi cielętami, stary słoń kona z pragnienia na kolczastej sawannie – delektowanie się dramatem i okrucieństwem w filmie przyrodniczym wydaje się nienaganne moralnie. Cóż, taka kolej rzeczy, ot, natura. Komentarz milknie, wchodzi muzyka, kwili uduchowiona fletnia Pana: szwenk na plan ogólny i już widzimy zmierzch nad Deltą Okawango, obrazy rodem z Utopii.
Dokumenty te nie pomijają milczeniem niszczycielskiego wpływu człowieka na naturalne biotopy i będącej skutkiem jego działalności zagłady gatunków. Co więcej, besztanie ludzkości stanowi element niezbędny, ba, wręcz się wydaje niepisaną dziejową misją każdego szanującego się filmu przyrodniczego. Naturalnie żaden widz nie chce oglądać kilkusetletniego drzewa z prastarej puszczy masakrowanego piłą mechaniczną i padającego na ziemię w stronę obiektywu kamery. Ale zawsze może liczyć na jedno: już chwilę później znów się zanurzy w nieskażonym świecie, a grożący palec ustąpi miejsca rajskim widokom, pozostałościom dziewiczej przyrody. Ta huśtawka nastrojów wywołuje specyficzny dreszczyk towarzyszący przyjemności obcowania z przyrodą. Bo dopiero wiedza o czyhającym zagrożeniu sprawia, że ostatnie raje na Ziemi budzą tę szczególną fascynację. Coś, co nie jest unikalne, nigdy nie interesowało ludzi.
Jak dotąd jednak żaden film przyrodniczy nie zmienił naszego stereotypowego myślenia o zwierzętach. Ich dziwaczne wizerunki, przekazywane przez wielowiekową tradycję, nadal funkcjonują w języku. Wciąż mówimy o kimś, że jest „odważny jak lew”, choć żyjący w Afryce drapieżnik, zwłaszcza samiec, z pewnością nie wykazuje się szczególną odwagą na tle innych dzikich kotów. Krokodyle uchodzą za „żarłoczne”, a takie na pewno nie są. Wydaje się nam, że w sytuacji zagrożenia struś chowa głowę w piasek, co również jest bzdurą. Przekonanie o tym, że rysie zagrażają człowiekowi, a orły i orłosępy brodate wyrządzają znaczne szkody stadom owiec i nawet mogą porwać dziecko, w Europie Środkowej doprowadziło te gatunki na skraj wyginięcia.
Ludzkie uczucia i mentalne klisze od dawien dawna są groźne dla zwierząt. Ktoś, kto kieruje się upodobaniami, nie rozumie, dlaczego miałby przyznać prawo do istnienia zwierzęciu, które za życia jest niezbyt przydatne (a martwe nawet nie jest smaczne).
(...)
Każda wypowiedź na temat zwierząt zależy od kontekstu, w którym jest wygłaszana. W centrum debat filozoficznych znajduje się „rozum”, „zdolność do odczuwania cierpienia i szczęścia”, „samoświadomość” i „autonomia preferencji”. W kolorowych magazynach i filmach rozrywkowych zwierzęta występują jako „dewianci”, „drapieżcy”, „niewinne baranki”, „złodzieje”, „gaduły” i tym podobne osobliwości – powodem ich istnienia zdaje się bawienie lub straszenie ludzi. W poezji zwierzę ukazuje się w całym swoim pięknie i demoniczności, uczestników rozmów przy stole interesuje wyłącznie jego smak oraz pytanie, do jakiego wina najlepiej pasuje. W relacjach emocjonalnych zwierzę jakoś się wabi: „Kulka”, „Azor” lub „Reksio”. W debatach parlamentarnych, w zależności od {poglądów} mówcy, staje się ono „probierzem człowieczeństwa”, „środkiem produkcji” albo „towarem”, w kazaniach zaś określane jest mianem „brata mniejszego”. To samo odnosi się do działań podlegających ocenie moralnej, takich jak zabijanie zwierząt. Tu padają wyrażenia w rodzaju „przestępstwo przeciw własności”, „barbarzyństwo”, „upolowana zwierzyna”, a domniemany „mord” czy też „masowy mord” opisuje się jako „konieczne działania w celu wytwarzania żywności” lub „skrócenie cierpień” kulawych koni i chorych zwierząt domowych.
(...)
Jakoś udaje nam się pogodzić miłość do zwierząt z ich zabijaniem, zjadaniem i tępieniem. Ale na jakich uczuciach i jakim rozumieniu zwierząt opiera się w istocie moralność serca?
Całe to uprzedmiotowianie, spieszczanie, uczłowieczanie, demonizowanie i redukowanie do egzotyczności lub potworności nie podlega żadnemu porządkowi ani systemowi moralnemu. Sposobu, w jaki społeczeństwo traktuje zwierzęta w różnych cząstkowych obszarach, nie porządkuje nawet „zdrowy rozum”; czyni tak co najwyżej moralność estetyczna, która opiera się na emocjach, a odnosi się do pociągu lub niechęci. Baranek wielkanocny albo pluszowa przytulanka – między różnymi sposobami postrzegania zwierzęcia przebiega cienka granica i nie wiadomo, co weźmie na jego widok górę: zauroczenie obiektem czy nasz głód. Tutaj nie rządzą zasady moralne, lecz kryteria estetyczne. Niewinny biały szczur jest całkiem przyjemny jako domowy zwierzak; natomiast jego szary brat mieszkający w kanałach jest bezwartościowym zwierzęcym życiem, istnieje tylko po to, by go otruć.

Z socjologicznego punktu widzenia trudno się dziwić, że w społeczeństwie, które jest w coraz mniejszym stopniu rolnicze, szczególnie młodsze pokolenia nabierają większego dystansu do ekonomicznego wykorzystywania zwierząt. Oczywistość, że zwierzęta są przeznaczone na ubój, traci znamiona tejże oczywistości. Oferta na rynku artykułów spożywczych ułatwia w stopniu dotąd niespotykanym rezygnację z jedzenia mięsa. Wpływają na to także pomór świń, Salmonella i choroba „wściekłych krów”. Przeciętne spożycie wołowiny i wieprzowiny już od trzydziestu lat wykazuje lekką tendencję spadkową. Stale ubywa chętnych do przyuczania się do zawodu rzeźnika i masarza. Żywność odzwierzęca, kiedyś symbol dobrobytu narodu i jednostki, w coraz większym stopniu okazuje się wątpliwa – pod względem zdrowotnym i moralnym.
Ale i tak mięsożercy nadal stanowią zdecydowaną większość mieszkańców Niemiec i innych krajów Zachodu. Jeśli bez skrupułów korzystamy z zalet przemysłowego chowu zwierząt i doświadczeń na zwierzętach, to przede wszystkim dlatego, że rzadko widzimy ich cierpienie na własne oczy i w związku z tym łatwo możemy je wyprzeć ze świadomości. Już od dawna, jak to ujął Jean-Claude Wolf, oszczędzamy naszą wrażliwością. „Dotyczy to oglądania i doświadczania cierpienia i umierania oraz trendu do izolowania śmierci i cierpienia w zamkniętych przestrzeniach poza nawiasem życia społecznego – to, co nieprzyzwoite, staje się eksterytorialne. Żyjemy w godnym odnotowania rozdarciu, które przejawia się w wielu dziedzinach: pogardzane rzeczy i działania usuwa się z widoku publicznego i zarządza nimi w ukryciu. W dziedzinie psychiatrii, więziennictwa i przemysłowego chowu zwierząt zachodzi swoista deportacja i administracyjna biurokratyzacja procesów, których widoku nie potrafimy znieść, ale z ich efektów nie chcemy zrezygnować. W ten sposób nie oszczędzamy deportowanych – to znaczy na przykład zwierząt wegetujących w zakładach przemysłowych i laboratoriach i zabijanych w rzeźniach – lecz dbamy o wrażliwość zwykłych konsumentów. W takich warunkach samo apelowanie do uczuć jest bezskuteczne!” [3]. Komuś, kto może ominąć wzrokiem śmierć i cierpienia zwierząt, łatwo będzie uniknąć konieczności myślenia o czującej istocie, którą widzi zazwyczaj jako zafoliowany kotlet, upieczony kurczak czy lśniące futro – szczątki życia. Leżący na talerzu kawałek mięsa jest marną resztką aparatu zmysłowo-kognitywnego żyjącej istoty, która w niczym nie jest gorsza od ukochanego teriera czy perskiego kota.

Zdaje się, że to doskonałe separowanie i ukrywanie cierpienia jest obecnie ostatnią szansą na utrzymanie sprzeczności w naszych relacjach ze zwierzętami. Nigdy wcześniej w historii ludzkości nie były one tak ogromne jak dziś: uprzedmiatawiamy zwierzęta jako środek produkcji, hodujemy maszyny przetrwania i dostarczycieli mięsa, a do Kodeksu Cywilnego wprowadzamy zapis, że zwierząt nie wolno traktować jak „rzeczy”. Rozpieszczamy trzymane w domu króliki i z apetytem pałaszujemy królika z ubojni. Subwencjonujemy barbarzyńskie maszynerie do zabijania, gdzie w ciasnych klatkach i brudnych kojcach upycha się miliony świń, miliony brojlerów i miliony krów. Tymczasem niemiecki minister rolnictwa i przewodniczący związków rolników apelują do rozsądku konsumentów, ażeby ci kupowali produkty wyłącznie wysokiej jakości i z ekologicznych upraw. Z miłością i czułością badamy inteligencję małp, dowiadując się, jak zaskakująco są do nas podobne; jednocześnie w imię badań medycznych rozłupujemy im czaszki, okaleczamy, zatruwamy ciała i umysły i katujemy elektrowstrząsami. Ustawa o ochronie zwierząt definiuje je jako „istoty żyjące obok nas” i zarazem zezwala każdemu wyrządzać im krzywdę z „uzasadnionych powodów”. Z miłości do zwierząt hodujemy papużki faliste i kanarki, a zarazem pełni wstrętu tępimy inne ptaki i sypiemy trutkę na gołębie. Ponadto – jako miłośnicy ptaków – przychylamy się do apeli myśliwych, by mogli strzelać do srok, sójek, wron i podobnych „szkodników”. Wraz z dobrodusznymi obrońcami ginących gatunków jednym głosem potępiamy zagładę cętkowanych dzikich kotów i przerzucamy się na futra z królików, szynszyli i norek. Tępimy wszystkie potencjalnie niebezpieczne zwierzęta w najbliższym otoczeniu, a zarazem bawimy się, oglądając horrory z ogromnymi żarłaczami i zabójczymi krokodylami. Uważamy, że chomiki są „okropnie” rozkoszne i w nagrodę zamykamy je na całe życie w drucianych klatkach. Mięso z zabitych w ubojniach świń sprzedajemy w opakowaniach z cynicznymi obrazkami, na których trzymające się za nóżki prosiaki radośnie idą do rzeźni.

Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że niemiecki ustawodawca akceptuje wszystkie wymienione sprzeczności i zapisuje je w prawnych regulacjach. (...)


Str. 313-324 ze skrótami z:
Richard David Precht "Tiere denken" © 2016 Wilhelm Goldmann Verlag, München

Richard David Precht - ur. w 1962 r., niemiecki filozof, publicysta i pisarz, należy do najbardziej popularnych intelektualistów w krajach niemieckojęzycznych. Wykłada filozofię na uniwersytecie w Lüneburgu oraz w Akademii Muzycznej w Berlinie. Jego książki, w tym wydana w polskim przekładzie w 2009 r. „Kim jestem? A jeśli już, to na ile?”, osiągają w Niemczech milionowe nakłady i przetłumaczono je na ponad czterdzieści języków. Od 2012 r. Precht prowadzi program filozoficzny pt. „Precht” na kanale telewizji ZDF, za który otrzymał w 2013 r. Niemiecką Nagrodę Telewizyjną w kategorii najlepszy program.
 
[1] Körner, Jürgen: Bruder Hund & Schwester Katze. Tierliebe – Die Sehnsucht des Menschen nach dem verlorenen Paradies, Köln 1996, s. 219.
[2] Tamże, s. 117.
[3] Wolf, Jean-Claude, Verhütung oder Vergeltung? Einführung in ethische Straftheorien, Freiburg i. Br.  1992, s. 21.