O co chodzi z... Niemcami w czasie pandemii koronawirusa?
Godzina ekspertów

Czy obecny kryzys koronowirusa daje nam czas na spowolnienie i refleksję? Czy nie-eksperci powinni pozostawić ekspertom podjęcie decyzji? Christoph Bartmann, dyrektor Goethe-Institut w Warszawie, wyjaśnia, jak Niemcy walczą z pandemią koronawirusa.
Ze względu na koronawirusa już czwarty tydzień przebywam w izolacji domowej w Hamburgu i dochodzę do wniosku, że to przymusowe odosobnienie wcale nie sprzyja refleksji, jak niektórzy twierdzą. W końcu też muszę pracować. Jedna wideokonferencja goni drugą. Potem zakupy, porządki domowe, ćwiczenia fizyczne – to wszystko pochłania mnóstwo czasu.
Chociażby z tego względu bardzo rzadko oglądam niezliczone teraz transmisje internetowe z udziałem ludzi sztuki i estrady. Nie zabrałem się też nagle za te wszystkie książki, które zawsze chciałem przeczytać. Zalecona izolacja nie jest czasem spokoju, choć ma też pozytywne strony. Mam teraz intensywniejszy kontakt z przyjaciółmi i krewnymi, chociaż tylko wirtualny. Zdarza mi się wypić z nimi kawę przez Skype’a. W domu częściej grywamy w scrabble. Oglądamy wszystkie seriale, na które zawsze mieliśmy ochotę. Jednak przede wszystkim oglądam, słucham i czytam wiadomości; te, które dotychczas śledziłem: w radiu Deutschlandfunk, na kanałach ARD i ZDF oraz w dziennikach FAZ, The Guardian i New York Times.
Ciągle obserwując przede wszystkim niemiecką sytuację w czasie pandemii koronawirusa, zauważam, że świat dzieli się obecnie na ekspertów i nie-ekspertów, politycznych zawodowców i amatorów, ludzi spełniających zadania „istotne dla systemu” oraz tych, którzy się tylko przyglądają. Zacznijmy od ekspertów. Kto osiem tygodni temu wiedział cokolwiek o cichej, ale nad wyraz godnej podziwu pracy wirusologów i epidemiologów? Teraz wszyscy słuchamy ich z zapartym tchem. Szczególnie jeden podcast stał się w obecnej sytuacji pozycją obowiązkową: codzienny Corona Virus Update Christiana Drostena w stacji radiowej NDR Info. Ów wirusolog z berlińskiej kliniki Charité, jeden z odkrywców wirusa SARS w 2003 r., codziennie przez dobre pół godziny opowiada o testach serologicznych, skuteczności telemonitoringu, sensie czy bezsensie maseczek ochronnych itd. Robi to kompetentnie i z takim spokojem, że można by go słuchać nieustannie. Nie wszyscy wirusolodzy, którzy teraz pokazują się w mediach, są tak samo przekonujący. Jednak w osobie Christiana Drostena poznajemy i doceniamy obecnie głos naukowego rozsądku w dyskursie publicznym, życząc sobie, by usłyszeli go również politycy.
Kto w tych dniach rozmawia z lekarzami, słyszy o tragediach, które dla takich jak my brzmią przerażająco odlegle.
Ostatnio wieczorami o godzinie 21.00 z balkonów rozbrzmiewają oklaski dla niewidzialnej armii osób „istotnych dla systemu”, tj. pracujących w szpitalach, domach opieki, supermarketach i aptekach, a także w straży pożarnej i policji. Trochę się wstydzimy, że nie należymy do tego grona. Chętnie byśmy pomogli, ale jedyne co możemy teraz zrobić, to grzecznie zostać w domu. Kto ma dzieci w wieku szkolnym, obecnie testuje „home schooling”. Poza tym nasze główne zadanie w przezwyciężeniu kryzysu polega na tym, by się nie (dać) zarazić. Kto w tych dniach rozmawia z lekarzami, słyszy o tragediach, które dla takich jak my brzmią przerażająco odlegle. A zatem „social distancing” ściśle różnicuje też nasze doświadczenia: Jedni przeżywają wiele, często zbyt wiele, inni zbyt mało. Człowiek chciałby pomóc, ale dostrzega, że nie jest potrzebny. Nie potrafi niczego, co mogłoby się przydać. Zawsze może jeszcze wpłacić datek, dopóki ma pieniądze. Może też zadbać o to, by w przyszłości osoby wykonujące proste prace w sektorze usługowym otrzymywały wyższe wynagrodzenie.