Łukasz Lipiński
Gatekeeperzy znikają

Ilustracja: Gateekeperzy znikają

Pisarze narzekają, że w mediach społecznościowych większą popularnością od esejów o stanie świata cieszą się zdjęcia ich kotów.

W 1897 r. w rogu pierwszej strony New York Timesa pojawiło się motto „All The News That’s Fit To Print”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Wszystkie wiadomości, które nadają się do druku”. Hasło wciąż jest publikowane w tym samym miejscu najbardziej chyba znanego dziennika na świecie. Niezliczoną liczbę razy było chwalone, krytykowane czy parodiowane.

Łukasz Lipiński, Polityka.pl

Redaktorzy stoją u bram

Kluczowe pytanie zawsze brzmiało „kto decyduje, czy informacja nadaje lub nie nadaje się do druku?”. Przez wiele lat odpowiedź była prosta. O przekazie dla masowej publiczności decydowali redaktorzy najbardziej wpływowych mediów: prasy, potem także radia i telewizji. To wobec nich stosowano metaforycznie nazwę gatekeeperzy – strażnicy bram.

Redaktorzy najważniejszych gazet czy stacji byli przez dekady strażnikami obiegu informacji w przestrzeni publicznej. Ich rolą była dbałość o jakość, wiarygodność, aktualność i wagę rozpowszechnianych wiadomości oraz publicystyki. Funkcje te pełnili najbardziej doświadczeni dziennikarze, którzy przygotowywali się do nich przez całą życiową karierę. Ich pracę mogliśmy oglądać w filmach – kiedyś we Wszystkich ludziach prezydenta o aferze Watergate, a ostatnio w Spotlight o pedofilii w bostońskim Kościele.

Ten system miał swoje zalety i wady. Z jednej strony gatekeeperzy dokonywali selekcji publikowanych informacji i mieli nad nimi władzę; z drugiej jasne było, kto za ich udostępnianie jest odpowiedzialny, nawet w sensie odpowiedzialności karnej.

Charlie ugryzł mnie w palec

Dziś żyjemy w rzeczywistości cyfrowej: internetu, komórek i tabletów, mediów społecznościowych. Rzeczywistości, w której dziennikarzem publikującym wiadomości i komentarze może być każdy. I często nie wiemy, kim jest osoba udostępniająca informację, bo może ukrywać się za fałszywą tożsamością.

Anonimowość, którą dają de facto nowe media, oznacza brak odpowiedzialności za publikowane treści. Nastały czasy clikbaitów, krzykliwych tytułów, które próbują przyciągnąć naszą uwagę, bo kliki to pieniądze, i fake news, czyli dezinformacji, która ma wpłynąć na nasze zachowania obywatelskie i konsumenckie za pomocą sfałszowanych, nieprawdziwych wiadomości.

Termin „dziennikarstwo obywatelskie” miał wyeksponować zalety czasów, w których dziennikarzami jesteśmy wszyscy. Szybko okazało się jednak, że w nowych czasach nie ma kto pilnować jakości tych informacji.

Na początku wielu przedstawicieli branży i ekspertów zachłysnęło się możliwościami, jakie dają nowe technologie. W poprzedniej dekadzie w modzie był termin „dziennikarstwo obywatelskie”, który miał wyeksponować zalety czasów, w których dziennikarzami jesteśmy wszyscy. Szybko okazało się jednak, że w nowych czasach nie ma kto pilnować jakości tych informacji.

Szeroka dostępność mniej lub bardziej wartościowych wiadomości doprowadziła do załamania się modeli biznesowych mediów, które żyły ze sprzedaży informacji i publikowania przy nich reklam. Wydawcy i nadawcy zarabiali coraz mniej, co przekładało się na oszczędności w redakcjach, które z kolei oznaczały pogorszenie jakości tekstów, audycji czy programów. Media zaczęły dostosowywać do nowych potrzeb odbiorców i reklamodawców.

Sztandarowym przykładem zmian na rynku mediów było wideo z dwojgiem dzieci Charlie ugryzł mnie w palec, które w 2007 r. stało się najczęściej oglądanym filmem na świecie (860 mln wyświetleń).

Technologia, globalizacja, rozrywka

Jak doszło do tych zmian? Kluczowy był przełom technologiczny: stałe zwiększanie się mocy obliczeniowych układów scalonych (prawo Moore’a) sprawiło, że w kieszeniach nosimy superkomputery, o niewyobrażalnych jeszcze przed dekadą możliwościach. Co więcej, są one ze sobą stale połączone - rozwój internetu przyspieszył obieg informacji. Jednocześnie postępuje globalizacja i odległe od siebie regiony świata są współzależne. Oba procesy doprowadziły do tego, że lokalna informacja może w czasie rzeczywistym obiec cały świat.

Równolegle w wyniku splotu czynników politycznych i gospodarczych, w tym kryzysu finansowego z 2008 r., w świecie zachodnim podważono kulturę opartą na ekspertach i autorytetach. A rozwój mediów społecznościowych sprawił, że coraz częściej ufamy ludziom do nas podobnym (lub osobom, które się pod takich ludzi podszywają) – bo choć podobne mechanizmy zaufania istniały już wcześniej, media wzmocniły je i zwielokrotniły.

W globalnym maglu

Technologie przyniosły dużo większe rozpowszechnienie informacji, przy jednoczesnym obniżeniu ich poziomu - wielu odbiorców woli rozrywkę niż poważne treści. Pisarze narzekają, że w mediach społecznościowych większą popularność mają zdjęcia ich kotków od publikowanych esejów o stanie świata.

Rozpowszechniająca się dezinformacja nie napotyka wielu barier, a informacji fałszywych, plotek czy teorii spiskowych nie ma komu weryfikować. Z badań naukowych nad fake news wynika, że fałszywe informacje rozchodzą się w mediach społecznościowych szybciej niż prawdziwe, są częściej udostępniane i przez większą liczbę użytkowników.

37 proc. Europejczyków codziennie napotyka fałszywe informacje, a aż 83-85 proc. uważa je za problem dla swojego kraju czy generalnie demokracji – wskazują dane Eurobarometru z lutego 2018 r. Obieg równoległy niezweryfikowanych informacji, rodzaj globalnego magla, staje się często większy i ważniejszy. Plenią się w nim nieprawdziwe teorie, np. o szkodliwości szczepionek.

Obieg fałszywych informacji ma wpływ na debatę publiczną, promując polityków populistycznych i antysystemowych. W USA trwa śledztwo dotyczące wpływu dezinformacji pochodzącej z Rosji na wynik wyborów prezydenckich w 2016 r., w Wielkiej Brytanii publikowano udokumentowane informacje o dotyczące wpływu fake news na głosowanie w referendum brexitowym.

Media się odrodzą?

Nie jesteśmy jednak skazani na stałe pogarszanie się jakości informacji i debaty publicznej. W ostatnich latach w pewnych obszarach rynku media zaczynają się odbudowywać. Dobrym przykładem jest przywołany na początku tekstu New York Times, który zdobył już prawie 2,5 mln cyfrowych klientów.

Trend wzrostowy dotyczy subskrypcji cyfrowych. W Polsce na tym rynku wśród dzienników liderem jest Gazeta Wyborcza, wśród tygodników – Polityka. Oznacza to, że zwiększa się grupa czytelników, którzy są gotowi płacić za dostęp do wysokiej jakości treści dziennikarskich, tak jak płacą za dostęp do filmów czy muzyki.

Swoją rolę w procesie odbudowy standardów spełniają też nowe media i firmy technologiczne. Na świecie pojawia się coraz więcej serwisów fact-checkingowych, które starają się weryfikować informacje kolportowane w sieci. Duże firmy technologiczne, Facebook czy Google, także zaczęły inwestować coraz więcej pieniędzy w inicjatywy, które mają poprawić standardy dziennikarskie czy zmniejszyć skalę dezinformacji.

Media, firmy czy rządy powinny inwestować w edukację odbiorców i ich przygotowanie do funkcjonowania w coraz bardziej skomplikowanym społeczeństwie informacyjnym. W tym sensie każdy z nas stanie się „gatekeeperem“.

Pojawiają się także próby regulacji państwowej czy publicznej. Komisja Europejska powołała grupę roboczą ekspertów, którzy w kwietniu 2018 r. zaproponowali m.in. wprowadzenie europejskiego kodeksu postępowania w sprawie dezinformacji w internecie, wsparcie dla niezależnej sieci ekspertów, którzy prostowaliby nieprawdziwe informacje, czy środki promujące jakościowe dziennikarstwo i edukację medialną.

Najdalej idące środki zwalczania dezinformacji w sieci zaproponował prezydent Francji Emmanuel Macron. Obejmują one konieczność oznaczania sponsorowanych treści czy możliwość ich blokowania przez sędziów. Zdaniem ekspertów podobne narzędzia w świecie nowych mediów mogą być nieadekwatne.

Co można zrobić

Oznaki odradzania się mediów pozwalają mieć nadzieję, że przynajmniej w części obszaru debaty publicznej możliwe jest odtworzenie instytucji profesjonalnych gatekeeperów. Może to pomóc w selekcji informacji, ich hierarchizacji i dbaniu o jakość publikowanych treści.

W odrodzeniu debaty publicznej szczególną rolę mogą pełnić media lokalne, które są mniej narażone na polaryzację polityczną, a ich informacje są łatwiejsze do weryfikacji przez odbiorców. Media tradycyjne mogą wzmacniać swoją rolę inwestując w nowe technologie i zawierając sojusze z firmami technologicznymi. Te ostatnie z kolei powinny znacząco zwiększyć skalę nakładów na pilnowanie standardów.

Zarówno tradycyjne media, firmy technologiczne, rządy i samorządy powinny inwestować w edukację odbiorców i ich przygotowanie do funkcjonowania w coraz bardziej skomplikowanym społeczeństwie informacyjnym. W tym sensie każdy z nas stanie się gatekeeperem, choć nie zastąpi profesjonalnych dziennikarzy i redaktorów.