Polacy w Niemczech
Mieć hobby i dobrych sąsiadów!
W Niemczech mieszka około 890 tys. Polaków. Ponad połowa z nich przyjechała po 2011 roku, gdy niemiecki rynek pracy otworzył się na pracowników z Polski. Jednocześnie za naszą zachodnią granicą mieszka ponad 1,5 mln osób z polskimi korzeniami. W sumie polska mniejszość liczy około 2 mln 200 tys. obywateli, co czyni ją drugą (po Turkach) największą diasporą w Niemczech.
Magda Roszkowska
OLA: NAJWIĘCEJ ZNAJOMYCH MAM WŚRÓD POLAKÓW
Siedem i pół roku temu Ola wysiadła z pociągu na dworcu Hauptbahnhof w Berlinie z myślą, że spróbuje zbudować wszystko od nowa. Miała 27 lat, przyjaciół, mieszkanie w Warszawie i pracę w firmie zajmującej się badaniami marketingowymi. Polski szef, gdy oznajmiła, że przeprowadza się 550 km od biura, pozwolił jej pracować zdalnie. Ola znała niemiecki. Na miejscu nie miała jednak żadnej sieci wsparcia: ani jednej znajomej osoby! – Od zawsze marzyłam, by sprawdzić, jak to jest mieszkać zagranicą – w miejscu, gdzie ma się czystą kartę. To było wyzwanie, bez presji, że musi się udać. W gorszych chwilach myślałam: od domu dzieli mnie sześć godzin pociągiem – wspomina i dodaje, że jeszcze w Warszawie wertowała ogłoszenia z wolnymi pokojami umieszczane w serwisie WG Gesucht. – W Berlinie najłatwiej znaleźć pokój na kilka miesięcy. Taki, który udostępnia ktoś, kto wyjeżdża na stypendium albo wybiera się w dłuższą podróż i nie chce zrzec się umowy najmu. W Niemczech prawo chroni wynajmujących, dzięki czemu właściciele mieszkań, gdy raz podpiszą z kimś umowę, mogą podwyższać czynsz tylko o określoną przepisem stawkę. W rezultacie ci, którzy podpisali umowę najmu kilkanaście lat temu, za takie samo mieszkanie płacą trzy razy mniej niż nowi mieszkańcy. Stąd mało kto rezygnuje z raz podpisanej umowy – wyjaśnia Ola. W ciągu siedmiu i pół roku lokum zmieniała sześć razy – co ze względu na sytuację mieszkaniową w Berlinie nie jest niczym szczególnym. – Przywykłam. To okazja, by poznać miasto i ludzi, ale nie zawsze dogadywałam się ze współlokatorami. Bliższą relację udało się nawiązać tylko z jedną dziewczyną z Kolumbii – wspomina. Nie ukrywa, że nawiązywanie nowych znajomości to był dla niej duży wysiłek. Zapisywała się do różnych grup w mediach społecznościowych. Chodziła na spotkania organizowane w aplikacji MeetMe, gdzie spotykali się ludzie o podobnych zainteresowaniach, czy Yubo, gdzie poznawała koleżanki. – Część z tych znajomości była powierzchowna. Wiele skończyło się po jednym spotkaniu. Najbliższe relacje, które przetrwały próbę czasu, mam z Polakami – przyznaje Ola.Od zawsze marzyłam, by sprawdzić, jak to jest mieszkać zagranicą – w miejscu, gdzie ma się czystą kartę.
Ola
Momentem przełomowym była dla niej rezygnacja z pracy zdalnej na polskiej umowie i znalezienie pracy w niemieckim domu mediowym. Firma miała biuro w Berlinie i główną siedzibę na południu Niemiec. – Przyznam, że podróże na spotkania całej firmy to było doświadczenie kulturowe. W Berlinie nigdy nie czułam, że jestem inaczej odbierana, bo jestem przyjezdna. W centrali firmy – tak. To nigdy nie zostało powiedziane wprost, ale czułam, że może mieć to wpływ na moją ścieżkę awansu w firmie. Od tego roku pracuje w innej korporacji, w środowisku bardziej międzynarodowym.
– Są rzeczy, których mi brakuje: białego sera, pierogów, serków homogenizowanych – wymienia i dodaje: gdybym wróciła do Polski, na pewno brakowałoby mi niemieckiej służby zdrowia. Odkąd tu przyjechałam na lekarza nie wydałam nawet euro. W Polsce nie dość, że pracodawca opłacał prywatną klinikę, to do lekarzy chodziłam też na własny koszt. W Niemczech wystarczyło, że znalazłam sobie lekarza rodzinnego i reszta była już prosta.
Ola wie, co mówi, bo w niemieckim szpitalu miała już dwa zabiegi pod narkozą. – Opowiem zabawną anegdotę: kilka lat temu miałam operację w Polsce. Czekałam na nią cały dzień, bo na bloku operacyjnym brakowało anestezjologa. Tymczasem w Niemczech za każdym razem usypiał mnie anestezjolog z Polski!
© Colourbox
POLSCY MIGRANCI W LICZBACH
Powojenna emigracja z Polski do RFN zaczęła się już w latach 50. XX wieku. Większość ówczesnych migrantów powoływała się na niemieckie korzenie. Paradoksalnie najwięcej z nich – ponad 800 tys. – zdecydowało się na wyjazd z Polski dopiero w latach 80. Wówczas do tej potężnej fali wychodźców dołączali emigranci polityczni i ekonomiczni. Niektórzy badacze szacują, że w latach 80. wyjechało nawet 850 tys. Polaków. Niektórzy po upadku komunizmu zdecydowali się na powrót do ojczyzny. W latach 90. nastąpił znaczący spadek napływu ludności: przez całą dekadę do Niemiec wyemigrowało jedynie 60 tys. polskich obywateli. Za to wzrosła liczba migracji sezonowej. Polacy wyjeżdżali do Niemiec na zbiory płodów rolnych. Pracowali w gastronomii i hotelarstwie. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku nie zmieniło tej dynamiki, bo niemiecki rynek pracy był dla Polaków w dużej mierze niedostępny aż do 2011 roku. Od tego czasu każdego roku do Niemiec wyjeżdża średnio kilkadziesiąt tysięcy Polaków – najwięcej, bo aż 100 tys., zdecydowało się na wyjazd w 2015 roku.© Colourbox
IGA: CHCIELIŚMY POMIESZKAĆ ZAGRANICĄ
– Dziś myślę, ze ta przeprowadzka była szalona: w zaawansowanej ciąży, z niespełna półtorarocznym dzieckiem pod pachą i kompletnym brakiem siatki wsparcia na miejscu – wylicza Iga. – Ale w Poznaniu dopadł nas kryzys wieku średniego. Myśleliśmy: I to już tak będzie zawsze? Mieliśmy dopiero trzydzieści jeden lat. Mąż znalazł pracę w Berlinie. Ja pracowałam zdalnie na polskiej umowie. To było w 2012 roku – rok po otwarciu dla Polaków niemieckiego rynku pracy. Mówiliśmy sobie: to tylko na pięć lat. Nażyjemy się i wrócimy, ale po pięciu latach dopiero zaczynaliśmy żyć – dodaje Iga.W Berlinie w tym samym mieszkaniu są już od dwunastu lat i wcale nie myślą o powrocie do Polski. Początki były jednak trudne. Iga z mężem jeszcze w Polsce zdali egzamin z niemieckiego na poziomie B2. – Myśleliśmy, że wymiatamy, ale na miejscu okazało się, że owszem możemy się porozumieć, ale wciąż nie wszystko rozumiemy i dukamy – wspomina. Poza tym tonęli w dokumentach, pochłaniały ich telefony i wycieczki do urzędów. Iga musiała przenieść polskie ubezpieczenie z NFZ do niemieckiej kasy chorych. Tymczasem za chwilę rodziła. Ostatecznie niemiecką biurokrację wspomógł czynnik ludzki w postaci urzędniczki, która osobiście zadzwoniła gdzie trzeba i ze względu na zaawansowaną ciążę przyspieszyła wydanie karty ubezpieczenia. – Rodziłam najpierw w Poznaniu, potem w Berlinie, więc mam porównanie. Z obydwu porodów jestem zadowolona. Mimo to niemiecki szpital różni się od polskiego w drobiazgach, które mają znaczenie. Każdego ranka niemiecka salowa wchodziła i cicho nuciła: ”dzieeeń dooobry paniom”. Zapalała boczną lampkę, tak żeby nikomu nie przeszkadzać i cichutko zabierała się za mycie podłogi. W Polsce salowa wparowywała o 6 rano. Zapalała jarzeniówkę i ogłaszała koniec spania. Pamiętam, jak w niemieckim szpitalu zdziwił mnie fakt, że każdy pracownik czy to lekarz czy pielęgniarka najpierw przedstawiał się i informował, co zamierza. W Polsce przychodził ktoś w białym kitlu i po prostu robił. Zakładam, że przez dwanaście lat wiele w Polsce mogło się zmienić – zaznacza Iga i dodaje, że po porodzie dostała od pielęgniarki środowiskowej listę zajęć dla rodziców i dzieci.
Rodziłam najpierw w Poznaniu, potem w Berlinie, więc mam porównanie. Z obydwu porodów jestem zadowolona.
Iga
Zdała certyfikat C1, ale pracę na etacie podjęła dopiero, gdy dzieci poszły do szkoły. Zmienić branżę, bo jako tłumaczka literatury anglojęzycznej na polski nic by nie znalazła. Zaczęła pracować w start-upach jako specjalista od komunikacji online. – W Berlinie jest mnóstwo start-upów. Zatrudniają ludzi, gdy są na fali, a potem równie szybko ich zwalniają. Pierwszy raz gdy mi podziękowano, przeżyłam szok. Za drugim razem byłam wręcz spokojna, bo w Berlinie o pracę nie jest trudno, jeśli zna się niemiecki i ma się doświadczenie na tamtejszym rynku pracy – opowiada Iga.
Jej dzieci chodzą już do szkoły średniej. W żadnej placówce nie spotkały się z bullyingiem. Iga mówi, że w trzech szkołach publicznych, jakie do tej pory poznała, problem dokuczania czy gnębienia był duszony w zarodku. – Nikt nie czekał na rozwój sytuacji, jeśli dziecko odezwało się niegrzecznie do innego współucznia (bo tak się mówi o innych dzieciach w szkole), od razu spotykało się z reakcją nauczyciela – wspomina. Dzięki szkole dzieci Iga i jej mąż wreszcie nawiązali przyjaźnie z Niemcami. Zaczęło się od omawiania wycieczek szkolnych, dzwonienia w sprawie spotkań i „nocowanek”, a potem „jakoś poszło”. – Ale nasz niemiecki nie jest już ograniczeniem – zaznacza Iga. Zapytana o to, co jej się nie podoba w mieszkaniu u zachodnich sąsiadów odpowiada: Niemcy niewiele wiedzą o swoim wschodnim sąsiedzie. Weźmy choćby to: bohaterem filmu „Fucking Berlin” dostępnego na Netflixie jest Polak (oczywiście bezdomny), który ma na imię Ladja! – podsumowuje Iga i zaznacza, oddając sprawiedliwość, że przed lutym 2022 roku Polacy też niewiele wiedzieli o Ukraińcach.
© Colourbox
RÓŻNI, ROZPROSZENI, MAŁO ZINTEGROWANI
Polska mniejszość w Niemczech liczy 2 mln 200 tys. To druga po mniejszości tureckiej największa diaspora. Większość – ponad 1,5 mln – to osoby z niemieckim obywatelstwem, ale z polskimi korzeniami. Około 890 tys. to Polacy, z których ponad połowa przyjechała do Niemiec po 2011 roku, gdy niemiecki rynek pracy otworzył się na pracowników z Polski. Wśród migrantów z polskim obywatelstwem największą grupę (199 tys.) stanowią osoby mieszkające w Niemczech od jednego roku do czterech lat, 140 tys. Polaków jest tu od czterech do sześciu lat, aż 128 tyś. – między 10 a 15 lat. Ciekawa różnica pomiędzy obywatelami z polskimi korzeniami a migrantami z polskim obywatelstwem dotyczy wieku: największą grupę wśród tych pierwszych stanowią osoby między 55 a 60 rokiem życia, w drugiej – pomiędzy 35 a 40 lat.Największe skupisko polskiej mniejszości zamieszkuje Nadrenię Północną Westfalię (786 tys.). W Dolnej Saksonii, Badenii Wirtembergii i Bawarii ilość Polaków jest podobna i waha się od 230 do 250 tys. Liczby nie dziwią, biorąc pod uwagę, że emigracja przed 1989 rokiem dotyczyła właśnie zachodnich i południowych landów. Co ciekawe, w samym Berlinie, który podobnie jak Hamburg i Brema, jest autonomicznym krajem związkowym, mieszka aż 131 tys. Polaków i obywateli z polskimi korzeniami.
Polską mniejszość wyróżnia spośród innych wysoka aktywność zawodowa: ponad połowa deklaruje, że ich głównym źródłem utrzymania jest praca zawodowa. Polska mniejszość rzadziej niż inne grupy migrantów korzysta z zasiłków socjalnych i zasiłku dla bezrobotnych. A jednak średnia dochodów osób z polskim podłożem migracyjnym jest niższa niż średnia dochodów nie-migrantów czy migrantów z innych krajów.
Badacze tacy jak Michał Nowosielski z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego twierdzą, że polska mniejszość jest bardzo zróżnicowana ze względu na kolejne fale migracji, począwszy od lat 50. XX wieku. „Poszczególne fale migracyjne nie tylko różnią się od siebie, ale także utrzymują ze sobą ograniczony kontakt i mają tendencję do tworzenia własnych instytucji czy organizacji. Trudno, mówiąc o Polakach w Niemczech, nazywać ich grupą czy społecznością w sensie socjologicznym – dlatego raczej wskazane wydaje się użycie pojęcia „zbiorowość”, które podkreśla raczej słabe społeczne więzi między migrantami z Polski”.
© Colourbox
MIKOŁAJ: CHCĘ MIEĆ NIEMIECKIE OBYWATELSTWO, BO CHCĘ MIEĆ WPŁYW
Mikołaj właśnie dowiedział się, że w Turyngii, kraju związkowym wschodnich Niemiec, w wyborach samorządowych wygrała skrajnie prawicowa partia Alternative für Deustschland. W Saksonii ta sama partia przegrała z CDU jedynie o 0.5%. W Bawarii, gdzie mieszka Mikołaj, AfD zajmuje w sondażach drugie miejsce. Jego niemieccy przyjaciele zdają się tym faktem bardziej przerażeni niż on. – Osiem lat temu przeżyłem to samo w Polsce. Teraz niemieccy wyborcy powiedzieli „sprawdzam” i czekają na odpowiedź polityków – tłumaczy Mikołaj. W Monachium mieszka od 10 lat. Przyjechał, bo otrzymał roczne stypendium na studia LLM z pogranicza prawa i nowych technologii w Instytucie Maxa Plancka. Mikołaj jest prawnikiem specjalizującym się w ochronie danych i własności intelektualnej. Po studiach amerykańska korporacja zaproponowała mu staż, po którym znalazł w niej zatrudnienie. Od tego roku zmienił pracę i został dyrektorem działu prawnego w holenderskiej korporacji. – Czuję się nie do końca dopasowany, jednocześnie mi to nie przeszkadza. Doświadczenia z Polską mam podobne, bo jestem Ślązakiem – opowiada. Mówi, że Monachium jest pełne sprzeczności: jednocześnie jest tu miejsce na progresywną sztukę i inicjatywy społeczne, z drugiej dominuje podejście konserwatywne, a czasem wręcz skrajne. – Na przykład podczas firmowej kolacji Niemka z Monachium głośno mówi: najlepiej byłoby, gdyby Bawaria i Austria połączyły się w jeden osobny kraj –cytuje Mikołaj i przyznaje, że Monachium przypomina mu pod tym względem Kraków, gdzie też zdarzało mu się słyszeć równie absurdalne poglądy.W Monachium wynajęcie mieszkania podobnie jak w innych dużych miastach w Niemczech to droga przez mękę. Trzeba uczestniczyć w castingach, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom właścicieli i współlokatorów. W pierwszym lokum Mikołaj zamieszkał z pół Niemcem pół Chińczykiem. Zaprzyjaźnili się i każdego następnego mieszkania szukali razem. – Zdarzyło się, że dla właściciela problemem było moje polsko brzmiące nazwisko – przyznaje Mikołaj i dodaje: Jakiś czas temu mój kumpel związał się z Niemką afgańskiego pochodzenia. Wspólne mieszkanie znaleźli po roku intensywnych poszukiwań. Mikołaj twierdzi, że problemem mógł być ich zawód (są filmowcami, więc nie mają stabilnego zatrudnienia), a także fakt, że nie są biali. – W Polsce mieliby podobnie trudno, jeśli nie gorzej – podsumowuje Mikołaj. W Monachium lubi, że jest zielono i blisko do gór, choć to wciąż najdroższe niemieckie miasto.
Mikołaj uważa, że niemieckie przywiązanie do porządku i fetyszyzacja reguł po części wynikają z samej struktury języka i tego, w jaki sposób jest on nauczany w szkołach. – Jeśli nie przeszedłeś przez niemiecką edukację, nieważne, czy jesteś Polakiem, Włochem czy Hindusem, ten fakt będzie miał wpływ na twoje życie. Nie chcę brzmieć jak maruder, bo Niemcy to jest mój drugi dom. W przyszłym roku zamierzam wystąpić o niemieckie obywatelstwo, bo chcę wziąć odpowiedzialność za to, co mówię i chcę mieć wpływ na rzeczywistość dookoła – zapowiada.
© Colourbox
KTO WYJEŻDZA Z POLSKI, A KOGO POTRZEBUJĄ NIEMCY?
Według niemieckiego urzędu statystycznego w 2023 roku przyjechało do Niemiec tylko 6935 Polaków. W ofertach publikowanych w agencjach pośrednictwa pracy w Niemczech wciąż prym wiodą magazynierzy, pracownicy budowy, spawacze, hydraulicy, elektrycy, opiekunki dla osób starszych, ale w Niemczech zatrudnienie znajdą także zawody wysokospecjalistyczne: inżynierowie, programiści, specjaliści od cyberbezpieczeństwa, pracownicy przemysłów kreatywnych, naukowcy czy pracownicy sektora opieki zdrowotnej. Statystyki z 2023 roku pokazują, że w Niemczech pracuje około 2100 polskich medyków. Na stronie jednej z wiodących polskich agencji pośrednictwa pracy w Niemczech specjalizującej się w rynku medycznym w tej chwili są dostępne 62 oferty pracy dla polskich lekarzy. Najbardziej poszukiwani są anestezjolodzy, psychiatrzy i neurolodzy.Na przestrzeni lat można zauważyć, że o ile wcześniej podstawową motywacja do wyjazdu stanowiły zarobki, o tyle teraz coraz ważniejszy staje się styl życia – możliwość zrównoważenia czasu poświęcanego na pracę i życie prywatne (tak zwany work-life balance).
© fot. (Ausschnitt) Colourbox
HANNA: W POLSCE MOŻE NIGDY BYM SIĘ NIE ODWAŻYŁA
– Nie chciałam mieszkać zagranicą. Ale mąż chciał rozwijać karierę zawodową. Dwanaście lat temu pierwszy raz przyjechaliśmy do Berlina. W dzieciństwie odwiedzałam tu ciocię, która najpierw wyszła za Niemca, potem się z nim rozstała i miała dziewczynę. Był początek lat 90., a ja pierwszy raz spacerowałam po centrum handlowym. Z takim wspomnieniem trudno nie mieć sentymentu – śmieje się Hnna. Kiedy przyjechali na rok, ich syn miał niecałe dwa lata. – Największy szok przeżyliśmy, chodząc z dzieckiem po berlińskich ulicach: wszyscy się do nas uśmiechali. Zagadywali. Ale nie w sposób, jaki znałam z Polski: „Dlaczego synuś nie ma czapeczki?” albo „Proszę je uciszyć” – opowiada. Do ojczyzny wracała z postanowieniem, że musi kiedyś wrócić na dłużej. Potem były Stany. Dwa razy. W międzyczasie urodziła się ich córka. Kiedy mąż Hanny szukał pracy zagranicą na dłużej, poprosiła, by aplikował do Berlina. Dostał kontrakt na sześć lat. Kiedy się przeprowadzili ponownie ich syn miał osiem lat, córka trzy i pół. Oni trzydzieści dwa.Po pierwszym roku w Berlinie Hanna odważyła się zawalczyć o tę część swojej tożsamości, której wcześniej wolała nie eksplorować. Zaczęła spotykać się z dziewczyną. Randkowała. Wreszcie się zakochała. Mąż od początku o wszystkim wiedział. Zrozumiał. Razem wychowują dzieci. Wciąż mieszkają w tym samym mieszkaniu. Dziewczyna Hanny też ma dziecko. Nie bez wysiłku zszywają berliński patchwork. – W Polsce chyba nigdy nie odważyłabym się na ten krok. Czasem myślę, że wyjechałam, bo podświadomie bałam się homofobii – zastanawia się Hanna i dodaje, że w Berlinie słyszała od innych kobiet podobne historie. Sama dostała pracę na pięć lat. – Mężowi za rok kończy się umowa i pewnie będzie musiał wrócić do Polski. W jego branży znalezienie pracy na stanowisku odpowiadającym kwalifikacjom jest praktycznie niemożliwe dla cudzoziemca – ocenia Hanna. Sama z pięć lat planuje zmienić branżę. – Dla mnie ważniejsze jest zostanie w Berlinie, dla męża praca w zawodzie – dodaje. Mówi, że jeszcze nie omówili, jak będzie wyglądało ich życie za rok. Oboje chcą, by dzieci ukończyły edukację w Niemczech. – One mają wymarzone życie. Szkołę po drugiej stronie ulicy. Przyjaciół. Dzielnicę z parkami, lasem i dwoma jeziorami – wylicza Hnna. Na pytanie o relacje towarzyskie z Niemcami Hanna się irytuje: Polacy zawsze na nie narzekają. Tak jakby Niemcy mieli nam nadskakiwać. Tymczasem to my jesteśmy dość zamknięci i nieśmiali. Moje doświadczenia są inne: nasi niemieccy sąsiedzi zawsze pamiętają o urodzinach naszych dzieci. Dają im kartki i drobne prezenty. Pomagamy sobie w codziennych sprawach. W Boże Narodzenie wszyscy sąsiedzi urządzają koncert i wspólnie śpiewają – opowiada Hanna.
W Polsce chyba nigdy nie odważyłabym się na ten krok. Czasem myślę, że wyjechałam, bo podświadomie bałam się homofobii.
Hanna
Wspólnota spokoju.