W sąsiedztwie rakiet

Frau auf Trümmerhaufen
© Pexels

Ukraina zmieniła się z nieznanego kraju w państwo, którego prawo do istnienia powinno wydawać się oczywiste. Dlatego musi nie tylko walczyć, ale także sprzedawać swoją walkę światu.

Lisa Korneichuk

Pomimo fizycznej bliskości granic Unii Europejskiej i geograficznej przynależności do Europy Ukraina przez długi czas pozostawała miejscem odległym, „nieznanym terytorium”, które od czasu do czasu pojawiało się w światowych wiadomościach (zwykle z powodu katastrof lub sportowych zwycięstw). Przed wojną na pełną skalę Ukraina w wyobraźni przeciętnego obcokrajowca znajdowała się gdzieś na obrzeżach Europy, często ignorowana nawet w specjalistycznych sekcjach studiów słowiańskich i wschodnioeuropejskich.

Ta niefortunna niesprawiedliwość została naprawiona przez wojnę. Ale, podobnie jak w przypadku innych rzeczy, wojna nie może tak naprawdę niczego naprawić ani ulepszyć, może jedynie zmienić najszczersze pragnienia w spełnione koszmary. Położenie Ukrainy stało się znane wszystkim, a nasze granice, wraz z całą przemocą, która się między nimi mieści, znalazły się pod obserwacją świata, jak pojemnik z toksycznymi odpadami, który należy monitorować, aby zapobiec wyciekowi. Bliskość Ukrainy stała się nagle niemal namacalna.
Fizycznie wojna pozostaje wyłącznie ukraińskim doświadczeniem, ograniczonym do granic kraju. Strefa zakazu lotów, stan wojenny, godzina policyjna, syreny, a także rakiety spadające na ukraińską ziemię wyznaczają niewidzialną, ale wyraźną granicę między Ukrainą a Europą. Kiedy rosyjski pocisk przekracza granicę Unii Europejskiej, przelatując nad terytorium Rumunii lub Polski, zadaniem wszystkich odpowiedzialnych stron jest zaprzeczenie temu wydarzeniu, ponieważ, przynajmniej na poziomie symbolicznym, ten pocisk powinien pozostać wyłącznie ukraińskim problemem, a jego celem może być tylko ukraińskie ciało.

GRANICE UKRAINY SĄ OBSERWOWANE PRZEZ ŚWIATOWĄ OPINIĘ PUBLICZNĄ JAK POJEMNIK Z TOKSYCZNYMI ODPADAMI, KTÓRY MUSI BYĆ MONITOROWANY


Nie ma znaczenia, że faktyczną ofiarą ataku może być dowolne ciało, jak to miało miejsce 16 listopada 2022 roku we wsi Przewodów, kiedy ukraiński pocisk przeciwlotniczy spadł na pole uprawne i zabił dwie osoby. Jednak potwierdzenie, że zagrożenie rosyjskimi atakami rakietowymi wykracza poza Ukrainę, oznaczałoby również uznanie, że inwazja jest problemem innego rodzaju, zatem pewne działania powinny zostać podjęte wcześniej, a jeszcze inne powinny być podejmowane teraz.

„Administracja Bidena dała Kijowowi jasno do zrozumienia, że pewne akty przemocy poza Ukrainą nie będą tolerowane” – czytamy w jednym z artykułów. Cała przemoc popełniona podczas tej wojny powinna pozostać poza Europą, jeśli nie fizycznie, to przynajmniej symbolicznie. Dyskurs tej wojny zmienia stronę broniącą się w akceptowalną ofiarę: Ukraina staje się strefą, w której akty przemocy są tolerowane przez świat, o ile są wymierzone w ukraińskie ciała. Pojemnik musi pozostać hermetycznie zamknięty.

W artykule o tym, jak wysocy rangą urzędnicy amerykańscy zareagowali na pierwsze dni wojny, „Politico” cytuje senatora Lindseya Grahama, który odpowiedział na prośbę mera Kijowa o broń, aby zapobiec inwazji: „To była bardzo, bardzo namiętna prośba. Powiedziałem: «Słuchaj, nie wiem, czy będziemy w stanie zrobić to, o co prosisz, na czas, aby coś zmienić. [...] Jeśli wytrzymasz i dwa tygodnie po inwazji nadal będziesz stał, nadal walczył – to, jak Rocky, jesteś wojownikiem, prawda? Po prostu pokaż nam, że jesteś Rockym»”. Inny rozmówca, doradca ds. ekonomii międzynarodowej w Białym Domu, Daleep Singh, podzielił się refleksją: „Europejczycy wielokrotnie podkreślali, że wizualizacje mają znaczenie. Innymi słowy, ta inwazja musiała być czymś, co przywódcy polityczni mogliby zobaczyć na ekranie – czymś, co stworzyłoby napięcie emocjonalne niezbędne do wdrożenia ambitnych pakietów [sankcji], takich jak ten, który przygotowywaliśmy”. W ten sposób Ukraina musiała zostać przekształcona z nieznanego kraju w państwo, którego prawo do istnienia musiało wyglądać przekonująco. Ukraina musi nie tylko walczyć, ale też „sprzedać” swoją walkę światu.

UKRAINA STAJE SIĘ STREFĄ, W KTÓREJ AKTY PRZEMOCY SĄ TOLEROWANE PRZEZ ŚWIAT, O ILE SĄ SKIEROWANE PRZECIWKO UKRAIŃSKIM ORGANOM


„Czuć ból to mieć pewność; słyszeć, że inna osoba cierpi, to mieć wątpliwości” – błyskotliwie zauważa eseistka Elaine Scarry w książce „Ból. Konstruowanie i dekonstruowanie świata w obliczu cierpienia” (przeł. Joanna Bednarek). Niezależnie, czy wyartykułowana, czy nie, obserwacja ta jest odczuwana na poziomie ciała przez każdą ofiarę i każdego świadka. Ukraińskie społeczeństwo, które doświadcza jednocześnie roli ofiary i świadka, szuka pewności, sposobów na przezwyciężenie wątpliwości obcokrajowców oglądających wojnę z ekranów – poprzez dokumentację, tworzenie sieci sojuszniczych, poszukiwanie nowego języka bólu, poprzez sztukę.

W lutym 2023 roku, rok po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę, artystka Żanna Kadyrowa uruchomiła projekt „Rosyjskie rakiety 2022”. Jest to zestaw małych naklejek w kształcie rosyjskiej rakiety Kindżał, które artystka oferuje do kupienia i naklejenia na okna autobusów, pociągów i samolotów za granicą. Naklejki są wydrukowane w taki sposób, że pociski wyglądają realistycznie, a na szybach w pojazdach imitują również ruch na niebie. Oczywiście celem jest wizualne upodobnienie naklejek do prawdziwych rakiet, a tym samym wyrwanie pasażerów z biernego stanu na co najmniej kilka sekund i skłonienie ich do uważnego wpatrywania się w niebo za oknem. Kadyrowa przyznaje, że projekt został stworzony specjalnie dla zagranicznej publiczności: „Moim zadaniem było wywołać wrażenie na Europejczykach, przypomnieć im, jak żyjemy. [...] Projekt zadziałał, jeśli mogą sobie wyobrazić, że rakieta leci po ich niebie”.

Kindżał to hipersoniczny pocisk balistyczny, którego ukraińska obrona powietrzna do niedawna nie była w stanie przechwycić (po tym, jak Ukraina otrzymała od swoich sojuszników systemy obrony powietrznej Patriot PAK 3, wiele oficjalnych źródeł twierdziło, że Kindżały zostały skutecznie przechwycone nad Ukrainą). „Nie ma znaczenia, jaki to typ pocisku. Mogłabym narysować go odręcznie i podpisać «rosyjska rakieta». Mogłabym nawet przyklejać jakieś fikcyjne” – mówi artystka. Prawdopodobnie ma rację: typ pocisku nie ma znaczenia. Ale wiarygodność naklejki jest tym, co sprawia, że projekt jest skuteczny. Widok prawdziwej rakiety na niebie jest trudnym doświadczeniem. Tak więc nawet dwie sekundy szoku i osłupienia po zobaczeniu iluzji rakiety gdzieś z okna pociągu mogą wywrzeć silne wrażenie. Poprzez swój projekt Kadyrowa stara się podważyć symboliczne granice między Ukrainą a światem i uczynić rosyjską rakietę częścią europejskiego doświadczenia.
Ale czym właściwie dzieli się Kadyrowa, umieszczając obrazy rakiet w spokojnej przestrzeni europejskich miast? Oczywiście zadaniem artystki było chwilowe zakłócenie poczucia bezpieczeństwa, a tym samym wyrządzenie szkód, choć krótkotrwałych. Kiedy myślę o naklejkach, od razu przychodzi mi na myśl kwestia etyczności „straszenia” ludzi w krajach, które masowo przyjmują ukraińskich uchodźców. Myślę o ryzyku ponownego traumatyzowania moich współobywateli za granicą. Jak czuje się ukraińska uchodźczyni, gdy widzi naklejkę z rakietą na szybie pociągu gdzieś w Krakowie? Czy będzie to dla niej traumatyczne przeżycie? Wyobrażam sobie jednak, że to prawdopodobnie ukraiński uchodźca naklei wlepkę z rakietą na okno pociągu lub samolotu. Pragnienie wymazania granic wojny, wykrzyczenia bólu niewinnym przechodniom, sprawienia, by wyobrazili sobie siebie na naszym miejscu, jest czymś, o czym w chwilach rozpaczy fantazjowałam wiele razy podczas mojego pobytu za granicą. Jestem pewna, że wielu z nas, przebywając z dala od domu, czują tę samotność i emocjonalne wyobcowanie.

CO WŁAŚCIWIE KOMUNIKUJE KADYROVA, WPROWADZAJĄC OBRAZY RAKIET W NIEZAKŁÓCONĄ PRZESTRZEŃ EUROPEJSKICH MIAST?


Pytanie „W jaki sposób dzielić się doświadczeniem wojny?” pojawiło się w społeczeństwie kilka miesięcy po inwazji na pełną skalę i było ograniczone do wąskich dyskusji. W pierwszych tygodniach wielkiej wojny zadaniem wszystkich – urzędników państwowych, liderów opinii, blogerów, celebrytów, zwykłych użytkowników mediów społecznościowych i samego wojska – było szybkie dzielenie się własnymi i cudzymi doświadczeniami w sieciach sojuszników i pozyskiwanie pomocy. Każdy działał według własnych metod i taktyk.

„Wojna stała się treścią wylewającą się z każdej platformy w tym samym czasie” – pisze dziennikarz Kyle Chaika w tekście „Watching the World’s First TikTok War” na łamach „The New Yorker”. Termin „wojna tiktokowa” od tego czasu mocno zakorzenił się w słownictwie medialnym, a sam Chaika twierdzi, że treści generowane przez użytkowników dostarczyły „pierwszego i najbardziej szczerego dowodu rosyjskiej inwazji”.

W książce „The Civil Contract of Photography” teoretyczka i filozofka mediów Ariella Aisha Azoulay argumentuje, że rozprzestrzenianie się fotografii stworzyło zderegulowaną i zdecentralizowaną przestrzeń polityczną, która ostatecznie nie jest kontrolowana przez sam rząd. „To obywatelska przestrzeń polityczna, którą ludzie korzystający z fotografii – fotografowie, widzowie i ludzie, którzy są fotografowani – wyobrażają sobie każdego dnia”. Rozpowszechnianie materiałów filmowych pomaga zmobilizować odległych aktorów i obserwatorów w wyobrażone społeczności zjednoczone wokół politycznej idei słabej, zmarginalizowanej demokracji opierającej się dużej i potężnej autokracji. Lub odwrotnie. W ten sposób przestrzeń Ukrainy rozszerza się na społeczności zaangażowane w informacje, geograficznie odległe i rozproszone po całym świecie.

Rozpowszechnianie treści dokumentalnych za pośrednictwem mediów społecznościowych stało się narzędziem zdolnym do kształtowania rzeczywistości i zachęcania do działań politycznych. Pozycja biernej, zdystansowanej obserwacji, z której postmodernistyczni teoretycy odrzucają całą fotografię wojenną jako sterylną i ocenzurowaną, jest coraz mniej istotna dla niezależnej, oddolnej, internetowej produkcji obrazów dokumentalnych. Azoulay kwestionuje stanowisko, według którego badacz lub widz, zamiast patrzeć na obraz, widzi na każdej fotografii koniec obrazu. Zamiast tego, zauważa Azoulay, nawet po ogłoszeniu ery sterylnej „technowojny” produkcja zdjęć nie ustała zarówno wśród profesjonalnych fotografów, jak i amatorów, zarówno w mediach głównego nurtu, jak i na marginesie uwagi opinii publicznej, zdeponowana w archiwach lub krążąca w internecie. „Te fotografie obalają powszechne założenie, że postmodernistyczne działania wojenne uniemożliwiają zobaczenie wojny i jej okropności”.

PRZESTRZEŃ UKRAINY ROZSZERZA SIĘ NA ODLEGŁE GEOGRAFICZNIE SPOŁECZNOŚCI ROZSIANE PO CAŁYM ŚWIECIE

Rosyjska wojna w Ukrainie potwierdza tezę Azoulay: zdalna cyfrowa kontemplacja może wpłynąć na sytuację i uczynić widzów uczestnikami walki. Ruchy OSINT (open-source intelligence, wywiad oparty na otwartych źródłach), społeczności fundraisingowe, inicjatywy przeciwko fałszywym wiadomościom i masowe skoordynowane działania w mediach społecznościowych (np. NAFO) są wynikiem aktywnej kontemplacji obrazów, która ułatwiła wyobrażenie sobie siebie na miejscu Ukraińców i ostatecznie wpłynęła na przebieg rosyjskiej wojny w Ukrainie. To właśnie presja obserwujących wojnę obywateli zachodnich społeczeństw na ich rządy poskutkowała wsparciem politycznym dla Ukrainy.

Z tej perspektywy interwencja Kadyrowej w przestrzeni publicznej jest również przykładem zdecentralizowanego zaangażowania w aktywną kontemplację. Sprzedając swoje zestawy naklejek, Kadyrowa zbiera pieniądze na fundusz charytatywny Kyiv Angels, który kupuje sprzęt dla wojska. Jednak jako główny cel artystki postrzegam subwersywną redefinicję. Jeśli Europejczycy sami zaczną przyklejać naklejki, stanie się to wymownym znakiem solidarności i gestem, który oznacza: „To nie tylko ukraińska wojna, a rosyjskie pociski nie są wycelowane jedynie w ukraińskie ciała”.*

W maju 2022 roku filozof Paul B. Preciado zaproponował fantazyjne rozwiązanie wojny w Ukrainie. Napisał: „Jedynym sposobem na wygranie tej wojny jest jej zatrzymanie. Jedynym sposobem na walkę z faszyzmem, nacjonalizmem, rasizmem i mizoginią jest wstrzymanie produkcji broni i zmuszenie Rosji do zaprzestania inwazji. Nie powinniśmy wysyłać broni. Musimy wysłać pokojowe delegacje do Rosji i do Ukrainy. Musimy pokojowo okupować Kijów, Lwów, Mariupol, Charków, Odessę. Wszyscy musimy tam pojechać. Tylko miliony nieukraińskich nieuzbrojonych ciał mogą wygrać tę wojnę. Już słyszę, jak mówisz, że moje stanowisko jest utopijne. Ale w rzeczywistości to lub jakiekolwiek inne rozwiązanie jest dystopijne”.

Jestem wdzięczna Preciado za szukanie rozwiązania, ale mówiąc kolokwialnie, jego propozycja mnie wkurza. I to nie tylko dlatego, że jest oczywista: Preciado rozumie, że życie Ukraińca jest dla rosyjskiej armii bezwartościowe w porównaniu z życiem innych, i sam dostosowuje się do tej hierarchii istnień. A także dlatego, że opinia ta ilustruje, jak słabe pojęcie o współczesnych działaniach wojennych ma teoretyk, który ośmiela się komentować cudzą wojnę. Jak mało wie, na przykład, o zasadach działania artyleryjskich i przeciwlotniczych systemów rakietowych, które ostrzeliwują obszary oddalone o dziesiątki kilometrów, nie rozróżniając nawet ciał cywilnych od wojskowych, nie mówiąc już o „ukraińskości” tych ciał. Albo o rakietach balistycznych, które po wystrzeleniu dają ukraińskim ciałom od 3 do 5 minut na znalezienie schronienia. I jak bardzo jego teoretyczne rozważania odbiegają od rzeczywistości, jak niewiele mogą zaoferować ofiarom wojny – bezimiennym obiektom jego utopijnej propozycji. W końcu współczucie i empatia zależą właśnie od zdolności do wyobrażania sobie.
Muszę jednak zgodzić się z Preciado w jednej kwestii: ta wojna, podobnie jak poprzednie i kolejne, dowodzi, że podział ciał na „ukraińskie” i „nieukraińskie”, mierzenie wartości życia według tożsamości niestety rzeczywiście ma miejsce. My, ludzie, ważymy ofiary według narodowości i obliczamy je tak, aby pasowały do naszych politycznych narracji.

PRECIADO ROZUMIE, ŻE ŻYCIE UKRAIŃCA JEST BEZWARTOŚCIOWE W PORÓWNANIU Z ŻYCIEM INNYCH, I WŁĄCZA SIEBIE W TĘ HIERARCHIĘ LUDZKICH ISTNIEŃ

Na Zachodzie, gdzie mieszkałam przez ostatnie dwa lata, moje ciało było odczuwane prawie wyłącznie jako ukraińskie. Nieustanny ciężar reprezentowania Ukrainy, który podporządkowuje sobie wszystkie sfery życia, nie pozostawia miejsca na to, co prywatne. Zawsze ważne jest tylko to, co dzieje się z Ukrainą, i na to poświęca się wszystkie zasoby emocjonalne i wysiłki intelektualne. Przypomina to stan zmienionej świadomości. Co gorsza, zredukowanie własnego ciała do funkcji Ukrainki nie pozwala się z niego wydostać.
Wychodząc od fantazji Preciado o nieukraińskich ciałach podróżujących do Ukrainy, myślę o tym, jak ta fantazja realizuje się teraz w odwrotnym kierunku: wojna wypycha ukraińskie ciała poza granice Ukrainy. Tymczasem, pomimo mojej ideologicznej niezgody, wdrażam sugestię Preciado najlepiej jak potrafię – przywożę moje ukraińskie ciało do domu, by „pokojowo okupować” mały skrawek mojego miasta.
Powrót do domu jest skutecznym sposobem na uwolnienie mojego ciała spod władzy binarnej opozycji ukraińskie/nieukraińskie. Zamiast nieustannie pracować nad reprezentacją za granicą, w domu poczuję ulgę, że jestem sobą. Zamiast wiadomości ze świata, kłótni z liderami opinii w mediach społecznościowych, niewypowiedzianej rozpaczy z powodu ignorancji na temat ukraińskiej historii i ukraińskiego społeczeństwa tutaj znajdę nieco światła. Jest tylko moja historia, moje społeczeństwo i moja wiedza o sobie. Złożoność i wewnętrzne sprzeczności ukraińskiej historii, społeczeństwa i jaźni są oczywiste, a co najważniejsze, nie mogą zmienić konsensusu, który nie wymaga dyskusji: wszyscy, ukraińskie i nieukraińskie ciała, stoimy w obliczu tego samego zagrożenia – autorytarnych reżimów z ogromnymi zasobami wojskowymi. Tylko tutaj, w Ukrainie, priorytet tego problemu jest jasny dla wszystkich. To właśnie niekwestionowana zgoda z tym faktem uwalnia mnie od ciężaru stwierdzania oczywistości, który ponoszą Ukraińcy za granicą.

ZAMIAST NIEUSTANNIE PRACOWAĆ NAD REPREZENTACJĄ ZA GRANICĄ, MOGĘ POCZUĆ ULGĘ, BĘDĄC SOBĄ W DOMU

Uziemienie i powrót do przestrzeni własnego ciała jest niedocenianym i pomijanym aspektem utraty w naszych rozmowach o doświadczeniu uchodźstwa. Przenosząc się z bezpiecznej przestrzeni zachodniego kraju do niebezpiecznej ukraińskiej przestrzeni, czuję, że znaczenie teorii dla mnie beznadziejnie słabnie, a liczy się tylko miejsce i to, co w nim praktykuję i co mogę osiągnąć własnym ciałem.
Od mojego powrotu do Kijowa minął dokładnie miesiąc. W tym czasie miasto zostało ostrzelane tylko raz. Kilka dni później, gdy jem cynamonkę w kijowskiej cukierni, rozlega się kolejny alarm. Gdzieś w północno-wschodniej Rosji wystartował strategiczny samolot przewożący Kindżały, co oznacza... Co to oznacza? Rozglądam się po kawiarni. Inni rozglądają się równie zdezorientowani. Nie szukam instrukcji, jak postępować, ale pobłażliwości, by w ogóle nie działać: nigdzie nie schodzić, niczego nie przerywać, udawać, że żyję życiem, któremu niepokój nie przeszkadza. Jeśli start myśliwca jest terrorem, to czy świadoma bezczynność cywili nie jest aktem oporu?
Pocisk na niebie stał się zwykłą medialną postacią. Podczas ataków lotniczych mieszkańcy, którzy widzą pocisk lecący nad ich terenem, publikują w mediach społecznościowych informacje o jego kierunku, aby ostrzec innych przed niebezpieczeństwem. Za każdym razem, gdy myśliwiec startuje gdzieś w Rosji lub w Białorusi, życie w Ukrainie jest przerywane przez paraliżujące oczekiwanie na atak. Kina przerywają seanse, szpitale są zamykane w godzinach przyjęć, a w sklepach klienci są proszeni o opuszczenie budynku. „Kiedy słyszysz alarm, za każdym razem musisz podjąć decyzję: ukryć się czy nie” – mówi ukraińska artystka Aliona Solomadina. Ten rodzaj emocjonalnego przerażenia nie wymaga nawet fizycznej obecności pocisku, ale samej możliwości uderzenia.

JEŚLI START MYŚLIWCA JEST TERROREM, TO CZY CELOWA BIERNOŚĆ CYWILÓW NIE JEST RÓWNIEŻ AKTEM OPORU?


Jest listopad, nadchodzi zima i wszyscy spodziewają się przerw w dostawach prądu. Każdy dzień bez alarmu wywołuje w nas nieprzyjemny niepokój. Każdy spokojny dzień dzisiaj oznacza opóźniony zmasowany atak później. To „później” na pewno nadejdzie, w listopadzie lub grudniu, sto pocisków lub dwieście, ale nadejdzie. Życie w oczekiwaniu na zmasowany atak rakietowy to dziwny stan. Dziwnie jest wiedzieć na pewno, że jest się w niebezpieczeństwie, a zamiast logicznie wzywać do „ucieczki”, mamić się nieszczerym „wszystko jest w porządku”. Dziwnie jest przekonać swoje ciało, by zachowywało się jak w bezpiecznym środowisku, kiedy jest się świadomym niebezpieczeństwa.
Wśród wielu obrazów pocisków krążących w mediach znalazłam jeden szczególnie interesujący. Zrobione przez okno samolotu lecącego nad Mołdawią zdjęcie pokazuje długie kolumny dymu nad Ukrainą, z których każda jest wynikiem trafienia. Lecąc nad sąsiednim krajem, samolot pasażerski pozwala z bezpiecznej odległości obserwować epicką scenę wojny.
 
Tekst ukazał się oryginalnie w dziale ukraińskim magazynu o kulturze „Dwutygodnik”, w ramach projektu współfinansowanego przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej.
  FWPN Logo © FWPN
Opublikowano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Część ukraińska powstała przy wsparciu finansowym Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Austriackiego Forum Kultury.