Monika Helak
Co przekształciło plotkę w fake news

Pojęcie fake news zrobiło karierę w 2016 r., kiedy Donald Trump wygrał wybory prezydenckie, a obywatele Wielkiej Brytanii podjęli decyzję o wystąpieniu z Unii Europejskiej. Zarówno kampania prezydencka w USA, jak i debata wokół Brexitu opierały się na wiadomościach, które później zweryfikowano jako nieprawdziwe. A jednak nikt z otoczenia prezydenta USA ani pomysłodawców Brexitu nie poniósł odpowiedzialności za wprowadzenie opinii publicznej w błąd.
Monika Helak, Polityka Insight
Był to moment, w którym filozofowie i socjolodzy z powagą obwieścili nastanie ery postpolityki[1] czasów, w których prawda przestaje mieć znaczenie, za to podstawowym narzędziem w walce o władzę staje się emocja. Tyle że takie ujęcie polityki znamy już z historii.
Fałszywe wiadomości są z nami od zawsze
Ani zwycięstwo Donalda Trumpa, ani Brexit nie są pierwsze. Jednym ze słynniejszych przykładów jest rywalizacja między Oktawianem a Markiem Antoniuszem o władzę w Imperium Rzymskim. Oktawian postanowił osłabić wizerunek przeciwnika. W tym celu wykorzystał monety z jego twarzą, do których dodawał inskrypcje opisujące Marka Antoniusza jako słabego i podległego Kleopatrze, władczyni Egiptu – ówczesnej rzymskiej kolonii. Tak zmieniony pieniądz Oktawian puścił w obieg, żeby rozpowszechnić negatywny obraz rywala.Plotka skrzywdziła również królową Marię Antoninę. Przypisywana jej maksyma o głodujących chłopach („Nie mają chleba? Niech jedzą ciastka!”) miała pokazywać oderwanie elit od ludu i uzasadniać gniew francuskich rewolucjonistów. Tymczasem Maria Antonina prawdopodobnie nigdy tych słów nie wypowiedziała. Zapisał je Jean Jacques Rousseau, u którego „ciastka” są tak naprawdę „brioszką” (rodzajem lekkiego pieczywa). Zdanie miało paść z ust Marii Teresy, a sama Antonina miała w czasie publikacji książki 10 lat. Mimo to nieprawdę powtarzają dziś nawet niektórzy nauczyciele historii.
Siłę fałszywej informacji znały także reżimy totalitarne. Talenty retoryczne połączone z monopolem medialnym pozwoliły Josephowi Goebbelsowi z łatwością rozpowszechniać kłamstwa dotyczące Żydów (np. o rzekomym spisku gospodarczym bądź roznoszeniu chorób). W radzieckiej Rosji posługiwano się mediami, by przedstawić obywatelom karykaturalny obraz krajów kapitalistycznych. W Polsce wspomina się nieraz przypisanie inwazji stonki ziemniaczanej w latach 50. wrogim manewrom lotniczym ze strony USA. Działania te miały na celu zmobilizowanie ludności przeciwko przeciwnikowi – nawet jeśli miałoby to oznaczać powiedzenie nieprawdy.
Stosowanie dezinformacji jest wciąż skutecznym narzędziem osiągania celów. Badania Uniwersytetu Ohio sugerują, że fake news mogły nie tylko pomóc, ale wręcz zapewnić Donaldowi Trumpowi zwycięstwo w kampanii prezydenckiej[2]. W Wielkiej Brytanii jednym z argumentów za Brexitem były wysokie koszty składki członkowskiej w UE, które mogłyby zostać przeznaczone na brytyjską służbę zdrowia. Tymczasem okazuje się, że w wyniku oddzielenia koszty funkcjonowania NHS mogą nawet wzrosnąć[3].
Jednak dziś fake news towarzyszą nam bez przerwy…
Zmianie uległ kontekst społeczno-kulturowy i to on nadaje manipulacjom medialnym większy ciężar niż kiedyś. Dzisiejsze społeczeństwo często określa się mianem informacyjnego – każdy człowiek jest bombardowany bodźcami na niespotykaną wcześniej skalę. Ten trend zapoczątkowało radio, mogące nadawać komunikaty w czasie rzeczywistym; narodziny telewizji przyspieszyły zaś przepływ wizualnych przekazów z całego świata. Później do gry wkroczył Internet, który zapewnił ciągły dostęp do informacji i wprowadził interaktywność w stopniu dotąd niespotykanym. Śledzenie, a także udostępnianie i komentowanie bieżących wydarzeń stało się istotnym nawykiem dla wielu ludzi. W efekcie wielkie wydarzenia znalazły się bardzo blisko codziennego życia.Nawet zwolennicy Brexitu byli zaskoczeni społecznymi i ekonomicznymi kosztami procedury, za jaką optowali, choć mogli poznać je wcześniej.
…i każdy może je nadawać
Zmieniły się nie tylko liczba bodźców i tempo ich dostarczania, ale także charakterystyka nadawcy. W ubiegłych stuleciach rozpowszechnianie fałszywych informacji stanowiło element przemyślanej strategii, na której stosowanie – ze względu na koszt i niezbędne umiejętności – mogli sobie pozwolić nieliczni przedstawiciele elit: władcy, wojskowi, wpływowi twórcy kultury. Tymczasem dostęp do mediów społecznościowych, głównego kanału dystrybucji fake news[4], może mieć każdy. I każdy na równych prawach publikuje takie treści, jakie uzna za stosowne.W ubiegłych stuleciach na rozpowszechnianie fałszywych informacji mogli sobie pozwolić nieliczni. Tymczasem dostęp do mediów społecznościowych, głównego kanału dystrybucji fake news¸ może mieć każdy.
Wreszcie czwartą różnicą jest technologia: samo „nabijanie klików”, co zwiększa widoczność fake news w portalach społecznościowych, można zautomatyzować dzięki samoreplikującym się botom. Jest to rozwiązanie zdecydowanie tańsze i szybsze od specjalnych monet Oktawiana – na przykład sztabowcy prezydenta Andrzeja Dudy w 2015 r. mieli zapłacić 2 zł za każdy automatyczny wpis[5].